Ariana | Blogger | X X X X

środa, 26 kwietnia 2017

Imperium Burz, Sarah J. Maas


Tytuł: Imperium Burz
Seria: Szklany Tron
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 863
Ocena: 10/10 (Ale zróbcie coś ze znikającymi literami na okładce, to mnie rani)
Opis:Nad Erileą gęstnieją czarne chmury. Erawan zbiera swoje złowrogie siły, by zadać światu ostateczny cios. Aelin Galathynius staje z nim do walki, by bronić królestwa i swoich bliskich. Dla Aelin droga do tronu Terrasenu dopiero się rozpoczęła. Młoda królowa cały czas poznaje swoje dziedzictwo i uczy się swojej magii. Im więcej jej używa, tym bardziej przekonuje się, jak potężny jest ogień krążący w jej żyłach.
Ale wie, że toczącej się wojny nie wygra w pojedynkę. Są przy niej przyjaciele i ukochany Rowan, lecz to nadal za mało wobec mocy Erawana. Nadszedł czas szukania sprzymierzeńców. Kto odpowie na wezwanie królowej Terrasenu?
Dla Aelin nie ma już odwrotu, świat, który zna, chwieje się w posadach pod naporem sił ciemności. Wrogowie otaczają ją ze wszystkich stron, w szranki poza Erawanem staje także legendarna, bezlitosna królowa Fae, która najwyraźniej ma wobec Aelin własne plany... Kiedy gra toczy się o tak wysoką stawkę, trzeba umieć poświęcić to, co najcenniejsze. Czasami jednak cena za zwycięstwo okazuje się zbyt wysoka...  


"Przysięgam, że bez względu na to, gdzie będę i ile będzie mnie to kosztować, stawię się, gdy wezwiesz mnie na pomoc. Chcę odwiedzić kilka osób, które są mi coś winne bądź coś mi obiecały. Chcę zebrać armię zabójców, złodziei, wygnańców i wieśniaków."


Sama nie wiem jak zacząć. Rany... 860 stron w dwa i pół dnia, zapomniałabym nawet o jedzeniu, gdyby nie pewna dobra dusza z pokoju obok. Powinnam przez tydzień dochodzić do siebie, płakać, wrzeszczeć i siedzieć w dole wielkości Wielkiego Kanionu. Chyba już się uodporniłam na roztrzaskiwanie mi uczuć przez Maas. Tak, koniec. Dotarłam do punktu, gdzie mogę żyć ze swoim cierpieniem w symbiozie. Ostrzegam uczciwie, jak nie jesteście takimi kosmitami, może poczekajcie do wydania kolejnego tomu? Lepiej dla was... Rany, ta recenzja to będzie jeden wielki pierdolec. 
Co tam w Erilei piszczy? Miało być tak pięknie, zakończenie "Królowej Cieni" było wręcz idealne, piękne, poza tym szczegółem w postaci króla Valgów zbierającego swoje demoniczne siły do podbicia całego świata i zmienienia go w jakąś ciemną norę. Poza tym? Świetnie, wracamy do Terrasenu. Czy to już pora na histeryczny śmiech? Przecież wszyscy wiedzieli, że autorka tak serio się nami bawi. Prędzej zacznę chodzić na wszystkie wykłady, niż Maas da nam chociaż 100 stron spokoju i szczęścia! To jak jest na serio? Aelin razem ze swoim dworem musi udowodnić, że jest gotowa tronu Terrasenu, zebrać armię zdolną zmierzyć się z Erawanem, odnaleźć Klucze Wyrda i przy okazji przeżyć. Tymczasem nasz ukochany demoniczny król zbiera swoje wszystkie paskudztwa siejąc niezły ferment na kontynencie o i czy to... Tak! Widzę na horyzoncie tą starą raszplę! Maeve, a może tak, no nie wiem? Umrzesz? Umrzyj, wszyscy ładnie proszą! Wojowników Fae zostaw, muszę sobie osłodzić życie! No i widzicie? Bajzel jak się patrzy i tak przez całą książkę. A, na końcu macie piękny spoiler niezwiązany z fabułą, w sumie tylko drobna informacja o pewnej cudownej postaci. Może komuś zrobię dzień. 
Czy muszę jeszcze komuś mówić, że z części na część "Szklany Tron" staje się coraz lepszy? Te książki są jak wino. (Tylko błagam, niech nikt nie bierze tego dosłownie! Nie chcę czekać na kontynuację dłużej niż to konieczne!) Ciężko mi jeszcze znaleźć cokolwiek, co byłoby w stanie wyrazić mój zachwyt stylem autorki w tej serii. (Temat innych książek na razie przemilczę.) To wręcz niemożliwe, żeby mnie tak sobie ustawić, żebym nienawidziła odpowiednich postaci, a odpowiednie uwielbiała. Naprawdę większości głównych bohaterek nie cierpię, a tu? No proszę, Celaena mnie kupiła, Aelin już miała mnie w garści. Nadal widzę różnicę między Zabójczynią, a Królową, więc wyobraźcie sobie moją radość, kiedy chociaż na trochę Aelin powracała do Celaeny, którą przecież szczerze pokochałam na samym początku. Mogłabym wyjść na każdą ich/jej wersję! Tym gorsza była dla mnie ta część, ale już ustaliliśmy chyba, że cierpienie jest w tej serii standardem. Reszta postaci? Kocham, wcześniej może niektórych nie tolerowałam, bo tak akurat były przedstawiane, a teraz sama nie mogę zdecydować kogo wolę. Dorian i Aedion nadal są moimi faworytami. Kto mi powie, że król Adarlanu i Dziwka Adarlanu nie są idealnym "czymś". Czym nie powiem, bo wyjdę na jeszcze większego kosmitę, na leczenie już za późno. Wiecie co jeszcze? WIĘCEJ CHOLERNYCH FAE! Lorcan to luj i łajdak, jego chyba nigdy nie zniosę, ale Gavriel i Fenrys? Chciałabym pluszaki z ich podobiznami. Poza tym bez zmian, Manon i Abraxos, moje mordeczki! Tak, koniec tych wynurzeń, chciałam tylko powiedzieć, że Sarah J. Maas jako autorka jest cholernie dobrą manipulatorką i nie zgadzam się z częścią jej decyzji odnośnie postaci, ale mimo to nie potrafię się na nią i jej biedne ofiary obrażać. Mimo wszystko Aelin/Celaena powinna pozostać w związku z ciastem czekoladowym i koniec bajki! 
"Imperium Burz" znowu coś mi tam poprzewracało w postrzeganiu całej tej serii. Poprzednie jeszcze przywodzą mi na myśl połączenie "typowej" fantastyki z urban fantasy. Wszystko przez szklany zamek i Rifthold. Odstępstwem może być "Dziedzictwo Ognia", ale je pożerałam jak wygłodniały student zupkę chińską, więc chwilowo pomijamy ten epizod. Piąty tom za to nagle postanowił przywołać mnie do innej serii. Nie wiem czy kojarzycie może "Kroniki Świata Wynurzonego" Lici Troisi. Czytałam je dawno temu, ale główna bohaterka podbiła moje serce, a fabuła oscylowała wokół wojny z mrocznym tyranem i magicznych artefaktów. Najbardziej mi chodzi o ostatnią część tej trylogii, bo tutaj właśnie seria zbiega się z "Imperium Burz". Koniec latania po dachach, kanałach i miejskich intryg, lecimy w nieznane krainy w desperackim poszukiwaniu ratunku od pochłonięcia przez mrok. Tak mniej więcej wygląda ta część, oczywiście w wielkim uproszczeniu, bo jest od diabła innych problemów. Przy okazji bycia dobrą książką, przypomniała mi o innych dobrych książkach. Mało tego, jakby taka część w "Szklanym Tronie" nie zaistniała, to straciłabym wiarę w wszechświat. Schemat bo schemat, ale świetny i dobrze wykorzystany. Fabularnie nie da się nudzić, problem się zaczyna, kiedy książka się kończy, a impreza nadal trwa, tylko ty siedzisz zamrożony w czasie jak taki kołek. Na Wyrda, dajcie mi kolejny tom! 
Z przyczyn oczywistych brakowało tu pewnej Marudy. Sama nie wiem czy nadal nie mam ochoty urwać Chaolowi łba, ale tęsknię za człowiekiem. Za to Rowana jest jakby dwa razy więcej. Ostrzegam, jeśli macie słabą tolerancję na romans, możecie mieć czasami stanowczo dość. Ja tam za Rowanem i Aelin jako parą nie szaleję (CIASTO CZEKOLADOWE!), ale nie razili mnie tak, jak niektóre pary. Przyznaję, kiedy dochodziło do nasilania romantycznego paplania, przesuwałem wzrokiem po tekście i leciałam dalej. Czy pójdę za to do piekła, to niech już ktoś osądzi, w razie czego zamawiam kocioł z widokiem. Jednak poza romansem ta para zwala z nóg. Idealni partnerzy w zbrodni, że tak powiem. 
Naprawdę ciężko jakoś dokładniej mi napisać co, jak i dlaczego bez zarzucania ciężkimi spoilerami. (Tak, tak! Słyszałam, spoilerowanie to zło! Już wracam do kotła!) Cierpienie, dzikie zwroty akcji, świetne postacie i fabularna bomba. To chyba idealnie określa "Imperium Burz", bo to po prostu jedna wielka burza. Łoho, ale żarcik rzuciłam! (Możecie mnie zabić, proszę.) Jeśli pokochaliście "Szklany Tron" tak, jak ja, to raczej nie dacie rady oprzeć się kontynuacji, jest jeszcze lepsza niż poprzednie części. Tylko mam nadzieję, że odrobiliście lekcje i przeczytaliście nowelki! To ważne, w tej serii już na pewno bez nich nie da rady. A w ogóle, to jest 2.30, jestem głodna jak cholera, a ta recenzja powinna trafić na stół któregoś z moich profesorów. Może wiedzieliby czy jest jeszcze dla mnie nadzieja. Także dzieciaczki, Was też już dopadło To Zakończenie? Też Was rozpaćkało na ścianie? Jeśli tak, to łączę się w cierpieniu. Byle jak najszybciej do kolejnego tomu. 
SPOILER! 
(Aedion Ashryver oficjalnie jest bi! UMIERAM, TYM RAZEM ZE SZCZĘŚCIA! CHOCIAŻ CZĘŚĆ MOJEGO SHIPU JEST W JAKIMŚ TAM STOPNIU PRAWDZIWA! DZIĘKUJĘ DOBRANOC!) 
Już możecie patrzeć. 


Lucy pozdrawia z krainy umarłych.

2 komentarze:

  1. Ta książka zabrała mi wszystkie emocje. Od szczęścia po płacz razem z bohaterami. Ja się nie doczekam kolejnego tomu, umieram! Super recenzja, zapraszam na :http://iskraczyta.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę tylko poklepać po plecach i powiedzieć "rozumiem", chociaż mi już się wykształciła jakaś dziwna odporność na cierpienia wywoływane przez Maas.
      Dzięki, wpadnę jak przetrwam Pyrkon :D

      Usuń