Tytuł: Moja lady Jane
Autor: Cynthia Hand, Brodi Ashton, Jodi Meadows
Wydawnictwo: SQN
Ilość stron: 400
Ocena: 8/10
Ocena: 8/10
Opis: Prześmieszna, fantastyczna, romantyczna i (niezupełnie) prawdziwa historia Lady Jane Grey. Książka Moja Lady Jane autorstwa Cynthii Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows to jedyna w swoim rodzaju opowieść fantasy osadzona w tradycji ustanowionej przez Narzeczoną dla księcia Williama Goldmana, której bohaterami są król niespecjalnie garnący się do królowania, jeszcze mniej garnąca się królowa i szlachetny rumak, a która nie grzeszy przesadnie nabożnym szacunkiem dla źródeł historycznych. Bo czasem nawet historii trzeba nieco pomóc.
Szesnastoletnia Lady Jane Grey, mająca niebawem wyjść za zupełnie obcego mężczyznę, wplątuje się w konspirację, celem której jest obalenie jej kuzyna, króla Edwarda. Ale Jane nie zawraca sobie głowy takimi błahostkami, skoro ma niebawem zostać królową Anglii.
Szesnastoletnia Lady Jane Grey, mająca niebawem wyjść za zupełnie obcego mężczyznę, wplątuje się w konspirację, celem której jest obalenie jej kuzyna, króla Edwarda. Ale Jane nie zawraca sobie głowy takimi błahostkami, skoro ma niebawem zostać królową Anglii.
„Najdroższa Jane, wybacz, że zmusiłem Cię do małżeństwa z koniem. Twój teść próbuje mnie zabić. Pomocy.”
Tak
szczerze to długo się zastanawiałam o czym to ma niby być. No co?
Historyczny romans dla nastolatek? Coś mi się nie kleiło, nie
widziałam potencjału, fabuła mi się nie rysowała, bo wszystkie
kluczowe postacie umierały dość szybko. Autorki chciały pisać o
martwych? No tak niezbyt, ale z opisu nie idzie nic wywnioskować,
dopiero po zaczęciu książki autorki coś niecoś rozjaśniają. No
ale internet się zachwycił jakie to zabawne, a ja lubię dobry
humor w książkach. (No może nie dobry a poryty, ćśśś.)
Mogłabym wymienić kilku autorów, których uwielbiam właśnie za
ich żart, ale to się nadaje na oddzielny post. Tylko trochę mnie
okłamano.
Bardzo
spodobała mi się cała koncepcja tej książki – alternatywna
historia z przymrużeniem oka i dodatkiem magii. No okej, w dodatku
bardzo przyjemnie się to czyta. Autorki mają bardzo lekkie pióro
(pióra?), widać, że nie starają się udowodnić jakie to one nie
są genialne i wygadane. Nie tworzą kilometrowych opisów i
przemyśleć postaci zajmujących po kilka stron. Zwięźle i na
temat, szanują czas czytelnika. Nie oszukujmy się, to jest taki
milutki odmóżdżacz, a one nie mają być elokwentne, długie, nie
zawierają kwiecistych opisów. Przy tym, jak na taki niezbyt ambitny
tekst, nie jest to popisem głupoty i braku umiejętności, jak spora
część tego typu tworów. Nie, tutaj wszystko jest na odpowiednim
miejscu, mimo trzech perspektyw jest zachowana ciągłość tekstu,
żebyśmy nie czuli się zagubieni na początku każdego z
rozdziałów. Ciężko mi powiedzieć czy da się wyłapać zmianę
autorki przy poszczególnych fragmentach, ja nic nie zauważałam,
więc tu kolejny plus. No i mimo że jest to książka raczej
przeznaczona do odpoczynku po czymś cięższym albo po zawalonym
robotą tygodniu, nie jest ona tak totalnie pusta, żeby czytelnik
nie musiał się nad niczym zastanawiać. Wbrew pozorom „Moja lady
Jane” zawiera jakieś przesłanie, może i oczywiste, ale doceniam
to, jak autorki przedstawiły problem podziałów społecznych,
odmienności czy totalnego ekstremizmu względem jakichś grup. Nic
nie jest do końca czarne czy białe, co jeszcze bardziej szanuję w
czasach, kiedy jak nie przeginasz w żadną stronę to jesteś z tej
wrogiej opcji i idź spłoń. To wszystko klei się razem w taki
obraz książki, przy której mózg odpocznie, ale nie poczujemy się
jak skończeni debile.
Wydaje
wam się, że miało być o Jane? No, po części jest, ale nie na
sto procent. Edward i G odgrywają tu sporą rolę, a poza tym to ma
fabułę. Jakby nie było jakiejś ciekawej akcji, pokręconej
intrygi czy innych smoków ujeżdżających tyranozaury, raczej nie
byłabym tak optymistycznie nastawiona. Ogólnie to wszyscy chcą
tron albo zostają na niego wepchnięci, spiskowcy nie przewidują
czynnika magicznego i robi się z tego jakaś zakręcona akcja ze
zwierzątkami futerkowymi. Na pewno nie chcę spotkać na swojej
drodze puddingu jeżynowego, przynajmniej w najbliższym czasie.
Takie kolejne zaskoczenie: no ta fabuła jest, nie ma wiecznego
romansowania, jak się tego obawiała. Okładka mówi „jestem
cukierkowym romansidłem” i perfidnie kłamie! (No jest ładna, ale
taki daje przekaz.) W ogóle zaskakuje mnie opowiadanie historii z
trzech perspektyw, bo też myślałam, że to będzie jak najbardziej
o Jane i niewiele poza nią dostanie trochę miejsca na scenie.
Pomyliłam się i bardzo się z tego cieszę.
Nie
byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o bohaterach, a ci są
świetni! Edward i Gifford to moje słodkie buły. Każdy ma własny
charakterek i trochę nierówno pod kopułą, więc czytanie dla mnie
było przyjemnością. Żadnego babrania się w nijakich
przemyśleniach o wielkiej miłości czy niczym. Edward jest, chyba,
moim ulubieńcem. Sama do końca nie wiem, ale jak na szesnastolatka,
który ma rządzić całym krajem i jest wychowywany pod szklanym
kloszem, nie był taką rozdziabdzianą fajtłapą. Trochę musiał
sobie w głowie poukładać, ale sam zauważał swoje problemy i jak
rozpieszczone książątko świetnie sobie radził. G za to rozwala
mnie na łopatki, szczególnie pod postacią końską, kojarzy mi się
z takim jednym czterokopytnym upierdliwcem (konie są wredne,
zaufajcie mi). Na pewno moją sympatię zdobył przez bycie tym
„gorszym” dzieckiem. Bardzo nie lubię niesprawiedliwości i
lubię brać pod swoje skrzydła takie gorzej potraktowane postacie,
w ogóle to lubię jak jest jakiś przykry kawałek historii, jakoś
tak... No sprawia, że postać jest mi bliższa. Też spodziewałam
się jakiegoś super samca, który musi zdominować swoją kobietę,
no takie kiedyś były realia, że można raczej spodziewać się
szowinistycznej świni. Wyrżnęłam się z tymi oczekiwaniami. G
jest dokładnym przeciwieństwem tego. Traktuje Jane z szacunkiem,
chociaż czasem ma takie momenty, kiedy traktuje ją jak głupiutką
niewiastę, tylko najczęściej to są takie chwile, kiedy jej akurat
tego potrzeba. Te książkowe baby zawsze trzeba sprowadzać na
ziemię, nie wiem co jest z nimi nie tak. No i jest Jane, która
miała mnie irytować, ale jej nie wyszło. Jest dla mnie najsłabszym
ogniwem i często bywa zbyt przemądrzała, ale jest tego świadoma.
Nie ma gigantycznego ego, nie uważa się za nieomylną i widzi, że
jej zachowanie nie jest do końca w porządku – Annabeth Chase, to
jest to, czym nigdy nie będziesz! Poza tym czasami zachowuje się
głupio, chce iść na solo z wilkami albo niedźwiedziem, bo sądzi,
że coś może, kiedy po prostu by ją rozszarpało – w takich
momentach Gifford zachowuje się jak typowy samiec, ale jest to
jedynie dla jej bezpieczeństwa. Poza nimi jest jeszcze sporo
drugoplanowych bohaterów, na przykład taka Elżbieta, która jest
jak dobra wróżka i zawsze ogarnie, co trzeba zrobić. Ogólnie
widzę, że autorki mają bardzo przyjemną kreację postaci, może
nie jakąś głęboką, ale potrafią je pisać i przedstawiać w
odpowiednim świetle nie idealizując ich przy tym. Uwielbiam to!
Na
koniec, żeby nie było zbyt słodko, muszę napisać, że jednak
autoki mnie zawiodły. Jak na początku wspomniałam – poczucie
humoru. Obiecywano mi salwy śmiechu! Podobno to miał być jakiś
powalający dowcip, a ja nic takiego nie zauważam. Oczywiście,
całość zakrawa na pewien absurd i całość może brzmieć
śmiesznie, ale w trakcie czytania nie było momentów, żebym
naprawdę się śmiała. Za dużo było nagadane, jaka to Jane nie
jest zabawna, a ja po prostu tego nie widzę. Sięgnęłam po to
głównie ze względu na obiecywany humor, który mnie zawiódł.
Plot jest taki, że myśląc o całej historii uśmiechniesz się,
ale w trakcie czytania nie parskniesz jakoś specjalnie. Nie to mi
obiecywano i nie rozumiem czemu na tym oparto główną reklamę, bo
jak widać wyżej, książka ma wiele innych atutów. Dlatego muszę
zjechać z oceną.
Podsumowując:
moje oczekiwania kompletnie się nie sprawdziły ale w większości
przypadków to lepiej. Nie sądziłam, że „Moja lady Jane” okaże
się naprawdę dobra, ale byłam ciekawa. Jak na swój typ literatury
jest zaskakująca i godna polecenia, jeśli chcecie odpocząć z
czymś lekkim, co nie zmusi was do myślenia, a przy tym nie lubicie
głupoty – polecam. Każdy czasem potrzebuje zaleczyć kaca
książkowego, nie? Jane nada się idealnie, tylko nie oczekujcie
komedii, bo z tym to jakieś przekłamanie się trafiło.
Chciałabym zobaczyć, jak królowa Elżbieta na to reaguje
Lucy
Ja z żartami w książkach często mam tak, że widze, gdzie on jest, ale nigdy mnie jakoś szczególnie nie bawią xD Osobiście do tej książki jestem nastawiona bardzo neutralnie, nie mam jej w planach :)
OdpowiedzUsuńClare, Riordan, Kossakowska - u nich żartów w ogóle nie trzeba szukać! No trochę u Kossakowskiej, ale jej przedstawienie nieba i piekła samo w sobie jest absurdalnie śmieszne ♥ Też bym jej nie planowała gdyby nie promocja na Czytam Pierwszy, ale jak na taki przypadkowy "zakup" to jest całkiem dobra. :D
UsuńNie potrafię wskazać książki, przy której naprawdę się śmiałam. No, może Percy Jackson, ale to było parę lat temu i teraz raczej już by mnie nie tak nie śmieszył :D Mam trochę odłożonych punktów na Czytam Pierwszy i myślałam nam MLJ, ale czekam na jakąś fajną promocję :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Niebieskie Iskry