Ariana | Blogger | X X X X

niedziela, 28 maja 2017

Nie poddawaj się, Rainbow Rowell

Tytuł: Nie poddawaj się. Wzlot i upadek Simona Snowa (Carry on) 
Autor: Rainbow Rowell 
Wydawnictwo: HarperCollins 
Ilość stron: 512
Ocena: 10/10
Opis: Simon Snow rozpoczyna właśnie ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Nie żeby przez ostatnie kilka lat jakoś bardzo się podszkolił – wciąż słabo radzi sobie z różdżką, w dodatku nieustannie coś podpala albo sam wybucha. Na domiar złego porzuca go dziewczyna, a jego mentor nie daje znaku życia. Simon zupełnie nie wie, dlaczego akurat on uznawany jest za najpotężniejszego czarodzieja, skoro każde z jego życiowych przedsięwzięć to porażka. 
Ale gdy w Świecie Magów zaczyna wrzeć, Simon musi sprostać wyzwaniu i zapanować nad sytuacją. Nie pomaga przeczucie, że Baz, jego współlokator, a zarazem największy wróg, prawdopodobnie knuje coś za jego plecami.  


Hej, wiecie, co naprawiłoby tę beznadziejną sytuację z wampirami, moją matką, wojną i upadkiem magii? Obcałowywanie się z moim współlokatorem idiotą. Z tym, który pewnego dnia spieprzy mi życie na amen. Co za plan.” 


Nic mnie tak nie cieszy, jak dostanie w swoje szpony książki, której wydania chciałam jak diabli, a nic nie wskazywało na to, że wydana zostaje. Tym bardziej, że jest to książka, o której co chwila opowiadała mi moja najkochańsza Bro. Chciałam dorwać się do Simona Snowa i jego paranoicznych rozkmin na temat spisków Baza Cholernego Pitcha. No i do wiewiórdemonów, ale to raczej oczywiste, że jeśli ktoś taki jak Lucy słyszy o czymś takim jak wiewiórdemony, to nic dobrego z tego nie wyniknie. Jeszcze przed czytaniem wiedziałam, że to jedna z najbardziej absurdalnych historii świata, a Simon i Baz to... Idioci! Czyli równie dobrze mogę powiedzieć, że kochałam to zanim w ogóle pojawiło się w moich rękach. 
Moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Rowell wypadło bardzo zabawnie. Wszystko wina tych dwóch kluch i pokręconego świata. Przysięgam, że nigdy nie poznałam czarnego charakteru o lepszym imieniu niż Podstępny Szarobur. Poza tym raczej jeszcze nie było tak pokręconej pary jak Simon i Baz. Ledwo się pojawiają, a ja już się głupio uśmiecham. Są słodcy, a przy okazji tak nieskończenie głupi, że... Jfdgnfjngfnjkg! Mogą się całować, spać w tym samym łóżku, dzielić się magią, ale Snow i tak podejrzewa spisek. Za to Baz... Jest Bazem, ma ochotę natłuc Simonowi, ale jak to? Bić swojego ukochanego? Chociaż nazywanie go idiotą to już co innego. Gdybym miała wybrać ich najgłupszy tekst musiałabym zacytować większość książki – czasami jednak odbiegała od konkursu na najgłupszy i najbardziej kochany fragment roku. Bo to takie jest, że przy okazji wyzywania się od idiotów i spiskowców, toczenia ze sobą wojny i niechętnej współpracy, są wobec siebie cholernie uroczy! Niech Simon sobie wmawia, że pierwsze dwadzieścia osiem rozdziałów szukał Baza bo węszył kolejny podły spisek. On się martwił! A Baz i tak wiedział, że wpadł po uszy, ale to jak denerwował się na Snowa i na niego warczał miało swój urok. A może to ja jestem jakaś nienormalna, bo bardziej kręcą mnie takie idiotyczno – wredne romanse, niż te słodkie i kochane. 
Fabuła jest raczej prosta. Większość elementów wskoczyło mi na swoje miejsce jeszcze zanim doczytałam do połowy. Jest trochę zaskoczeń, bo Szarobur jest tak nie do końca czyjąś winą, ale jest, a przy okazji jest kimś innym. Głównego winnego łatwo zlokalizować, ale to co się odwaliło na koniec... Na Crowleya! Na tej książce ktoś powinien umieścić ostrzeżenia, że jest miło i przyjemnie, a potem kończysz zniszczony od środka. Nawet nie wiem co i jak, ale w którymś momencie zaczęłam płakać, a potem ogarnęłam, że jest piąta rano, a moje uczucia są rozpłaszczone gdzieś na świętej ścianie naszego złotego najemcy! A przecież tych ścian to nie wolno tknąć... Fajnie, nie? Pierwsze spotkanie z Rainbow Rowell zakończyłam mentalnie zniszczona, szczęśliwa, nieszczęśliwa i totalnie zdezorientowana. Czyli było dobrze, chociaż mogła trochę mnie oszczędzić. Teraz nie tknę „Fangirl” przez kolejne miliard lat świetlnych, bo na każdy fragment z Simonem w Watford będę się rozklejać jak debil. Poza tym widać, że mamy do czynienia z magiczną, ostro trzepniętą operą mydlaną podlaną przerobionym Potterem. Zamysł sam w sobie daje spory potencjał do cudownej komedii. Aż chce się prosić o więcej. 
Powinnam coś wspomnieć o tym, co najbardziej mi się podobało. To czas na szybką listę. Naprawdę to całe „Nie poddawaj się” jest jedną z moich ulubionych rzeczy, ale skoro już trzeba się rozdrabniać... 
1.1. Simon Paranoik Snow – nie ma nic lepszego niż tekst napchany najgłupszymi teoriami spiskowymi, a Simon jest ich mistrzem. On jest po prostu nieskończenie głupi pod pewnymi względami, ale przez to jeszcze bardziej kochany. To taka słodka babeczka, puchaty kociak, który w pogoni za czerwoną kropką wpadł na ścianę i szczerze wierzy, że ta ściana to uknuła! 
1.2. Bastilton Grimm – Pitch – kolejność nie ma znaczenia. Po raz pierwszy nie mogę wybrać mojego ukochanego bohatera, bo oni obaj są zbyt cudowni. Chociaż Baz ma w sobie to, co najbardziej uwielbiam – cierpienie! Na pewno musi być ciężko być magiem, wampirem, Pitchem, gejem i największym wrogiem swojego współlokatora, którego tak przy okazji się kocha. Dodajmy do tego, że na jego oczach umarła mu matka. Wskaźniki wywaliło poza skalę, ja już po prostu go adoptuję i wyściskam za każdy głupi tekst. 
2. Baz i Simon razem – osobno są cudowni, współpracujący ze sobą powalają na kolana, jako para po prostu zabijają. Kulminacja głupoty, uroczych kociątek, kochano – głupich wyznań i pomysłów. Czekałam na to całą książkę, a jak się doczekałam, to było jak wygranie miliona dolarów! 
3. Scena w sypialni chłopaków, kiedy Simon dzieli się magią z Bazem, a kończą gdzieś w kosmosie. Ideał. Po prostu ideał. 
4. Pocałunek w lesie. Rozdział sześćdziesiąty pierwszy to piękno w czystej postaci. 
5. Lucy – nie, to nie przez imię! Przysięgam! Lucy Salisbury i jej historia to przykra sprawa, ale tak mnie kopnęła, że nie mogę o tym nie wspomnieć, a jak mnie coś kopnęło to znaczy, że było dobre. 
6. Penny – moja ulubiona dziewczyna. Lubię dobrze napisane postacie żeńskie, a Penny na pewno jest jedną z nich. Inteligentna, nie przemądrzała, uparta, trzeźwo myśląca... No i bez niej Simon nie dożyłby nawet początku tej książki. 
Na podsumowanie mogę powiedzieć, że dawno się tak nie ubawiłam, a przy okazji nie zostałam tak zniszczona emocjonalnie. Simon i Baz to mieszanka wybuchowa ale idealna. Napisanie tej kosmicznie absurdalnej wersji Pottera było pomysłem genialnym. Niczego mi nie brakowało aż do końca. Teraz brakuje mi Simona, Penny, Baza, Watford i wiewiórdemonów. Proszę o więcej, o całą serię! Chcę, żeby Simon i Baz adoptowali jakiegoś skrajnie memicznego kota, bo to byłoby dopełnienie ich związku! Fabuła niby łatwa do przejrzenia, a jednak zaskakująca na sam koniec. Mogę jedynie dalej polecać.

1

poniedziałek, 15 maja 2017

Dajcie mi takiego Kamila!: Wszystkie twoje marzenia, Agata Czykierda-Grabowska

Tytuł: Wszystkie twoje marzenia
Autor: Agata Czykierda-Grabowska
Data premiery: 10 maja 2017
Wydawnictwo: OMG Books (Znak)
Liczba stron: 384
Krótka ocena: Książka, którą momentami dziwnie jest czytać w pociągu, jednak niesie ze sobą przyjemną wiosenną świeżość - chociaż dzieje się głównie jesienią! Lekka, nieprzeidealizowana młodzieżówka. No i... ja chcę takiego Kamila!

Studia to podobno najpiękniejszy czas życia. Czas wyrwania się spod stałego nadzoru rodziców, czas imprez, szaleństwa i przygód. Odskocznia od dawnych problemów, czysta kartka w nowym środowisku. Każdy ma jednak pewne swoje tajemnice i doświadczenia, które już go ukształtowały; coś, z czym będzie poruszać się przez całe dalsze życie.

A gdybyś to Ty pewnego wieczoru wpadł na dziewczynę zawzięcie maltretującą samochód, jak byś się zachował? Właśnie w takich warunkach poznają się Maja i Kamil. Oboje są świeżo upieczonymi studentami, zaczynają nowe życia - z dala od kontroli rodziców, od dawnych problemów, jednak każde z pewnym bagażem doświadczeń.
Obiecaj, że nigdy się we mnie nie zakochasz...

Prawda jest taka, że nie jestem jakąś wielką fanką obyczajówek dla młodzieży (czy młodych dorosłych), a po samym opisie tej pozycji nietrudno stwierdzić, że będzie to kolejna powieść dotycząca miłości dwójki młodych ludzi. Co mnie więc skusiło? Jedno zdanie w opisie: I jaka tajemnica nie pozwala Mai na planowanie przyszłości? - Tajemnice, czyli coś, co naprawdę kocham.


"Wszystkie twoje marzenia" czytało się błyskawicznie. Styl autorki jest leciutki i przyjemny, nie jest jednak przesadnie potoczny. Świat opisany jest zgrabnie, opisy nie są zbyt obszerne, jednak ładnie rysują otoczenie. Jedyne, co mnie naprawdę mocno ugryzło to pewne drobne szczegóły w opisach scen erotycznych - które, ogólnie rzecz biorąc, były napisane naprawdę subtelnie, z gracją i bez nadmiernej nachalności. Kilkukrotnie jednak z tego ładnego opisu wychylały się jakieś potoczne czy nawet bardziej przesadnie anatomiczne wyrażenia. Gryzło mi się to niestety z całością i kompletnie wybijało mnie z rytmu czytania, psując nieco odbiór.

Przez całą książkę obserwujemy rozwój relacji między dwójką głównych bohaterów. Nie da się ukryć, że właśnie to jest główną osią powieści. Nie można się więc tu spodziewać pościgów i wybuchów (jedynie maltretowania opla przez drobną dziewczynę), a raczej słodko-gorzkiej opowieści o realnych, zwykłych ludziach.

Muszę się przyznać, że pokochałam Kamila całym serduszkiem prawie od pierwszych stron. Chłopak był przeuroczy, opiekuńczy i troskliwy - która z nas nie chciałaby spotkać kogoś takiego na swojej drodze? Maja również bardzo szybko zdobyła moją sympatię. Myślę, że tak energicznej, pełnej życia osoby nie sposób nie polubić, a stopniowe odkrywanie jej przeszłości było naprawdę przyjemnym smaczkiem powieści. "Wszystkie twoje marzenia" to jednak nie tylko Maja i Kamil, przez kolejne strony przewijają nam się również inni bardzo interesujący bohaterowie, jak ukochana przeze mnie para - Kuba, brat Kamila i Lena. Oboje tak pogodni i uroczy, że dosłownie nie dało się nie uśmiechnąć, gdy tylko pojawiali się w trakcie historii.


"Wszystkie twoje marzenia" nie są może wybitnie odkrywcze czy niesamowite. Jest to jednak książka, z którą miło jest spędzić kilka wieczorów, niezależnie od pory roku - leżąc na świeżej wiosennej trawie, siedząc na plaży latem, czy owijając się kocem i popijając kakao zimą czy jesienią. Historia nie jest przesadnie skomplikowana, za to pełna humoru, lekka, przyjemna, a jednocześnie nieprzeidealizowana. Serdecznie polecam!

A na miłe zakończenie - mam dla Was kod rabatowy
na tę właśnie książkę na stronie znak.com.pl!
Wystarczy, że wpiszecie kod: MARZENIA
a "Wszystkie twoje marzenia" kupicie w niższej cenie!

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania
0

środa, 3 maja 2017

(Pyr)Relacja": Zimnioki feat Pomarańczowe Stwory. Straszyłam w Poznaniu!

Tak, straszyłam głównie ryjem.
Pyr, pyr, pyr... Rany, nawet nie wyobrażacie sobie, jak wszystko mnie boli, jakim szczęściem jest normalne łóżko i ciepła woda pod prysznicem. Dobra, konwentownicze wiedzą. Warto było. Cholera jasna, naprawdę niczego nie żałuję, poza wyborem pociągu powrotnego. To mój drugi Pyrkon, a pierwszy w osławionej Pomarańczowej Koszulce. Właśnie zaliczam pokonwentową depresję. Kładę się spać i nikt nie klaszcze, nikt nie krzyczy "Zaraz będzie ciemno!" albo "Zamknij się!", idę do łazienki i jestem zszokowana brakiem kolejki, nikt w owej łazience nie gotuje wody na zupkę chińską. Całe szczęście, że nikt tam nie ogarnia cosplay'u, bo jak szanuję dobre stroje, tak jak widziałam te tłumy blokujące kabiny i umywalki, żeby nałożyć tapetę i peruki, to coś mnie strzelało. (Dobrze, że męska była tak serio koedukacyjna i gender friendly, dziękuję panowie!) Co roku się zastanawiam, czemu ja to sobie robię, a potem nie chcę wracać, bo jest zbyt genialnie. 
Zaczęło się już w lutym, kiedy postanowiłam zgłosić się na gżdacza. Przyznaję, na początku pomyślałam o tej opcji ze względu na cenę biletu, w tym roku było to 80 złociszy, a ja jestem biednym studentem. Bałam się jak cholera, bom buła naczelna i wszystko potrafię sknocić, bałam się czy mnie przyjmą (uwaga, większość ludu przyjmują, więc niepotrzebnie obgryzałam pazury!). Pierwsze zwycięstwo: przy moim zgłoszeniu pojawił się piękna informacja "przyjęty". Zwycięstwo drugie: trochę przed imprezą dostałam telefon od najlepszego organizatora na świecie, zostałam przydzielona do bloku naukowego! Naprawdę, niektórych zadań się bałam, a tu się okazało, że będę pilnować jednych z lepszych punktów programu! Nie mogłam trafić lepiej, patrząc po prelekcjach i całej ekipie. W sumie bawiłam się lepiej niż na swoim pierwszym Pyrkonie, a rok temu naprawdę byłam oczarowana tym konwentem, jakby mnie cała fantastyka trzasnęła w mordę. 
Do moich zadań należało pilnowanie sali, ogarnianie kolejkonu i nadzorowanie prelekcji, żeby nikt nie przedłużał. W sumie bywało trochę dziko, najczęściej brakowało wolnych miejsc, a na ostatnim wykładzie w sobotę odstawił się prawdziwy stan umysłu. W sumie dwie ostatnie prelekcje były oblegane. Nie ma to jak epidemie i dewiacje seksualne! Ludzie aż utworzyli dwie kolejki, z czego jedna zawijała przez cały korytarz i kończyła gdzieś w toaletach. Ludu chyba trzy razy więcej niż miejsc na sali. Czemu się dziwić, kiedy dwóch dorosłych panów w koszulkach z jednorożcami opowiada o dewiacjach seksualnych? Poważnie, prelegenci byli genialni. Poza tym bycie gżdaczem to genialna sprawa. Mieliśmy "oddzielny" sleeproom na antresoli, w którym było o wiele więcej przestrzeni niż na dole. Dostaliśmy też obiady, raz dziennie mogliśmy otrzymać posiłek, chyba że jakaś dobra dusza oddała swój karnet. (Tak, ja trafiłam na dobrą duszę!) Do tego darmowe wejście, genialna koszulka i miejsca gwarantowane na prelekcjach, których pilnujemy. Poza tym miałam na tyle świetnego orga, że czasem dostawało nam się coś słodkiego. Na początku byłam przerażona, pierwszy dyżur, a tu dostaję wiadomość, że druga dziewczyna nie dała rady dotrzeć na Pyrkon. Ja po raz pierwszy w takiej sytuacji mam zostać sama, pewnie coś sknocę, ludzi wkurzę, wyjdę na totalną ciapę. No, nie tak szybko! Najpierw organizator pomógł mi przeżyć początek, potem pod drzwiami zorganizował się kolega gżdacz z magicznym artefaktem Pyrkonu - taśmą - i prawie od razu zgłosił się na pomoc. Potem się zmienił z innym złotym panem. Później już miałam ekipy więcej, niż się spodziewałam, dziewczyny też były cudowne. W ogóle poczułam się tam adoptowana przez wszystkich, a spróbowałabym powiedzieć, że przed dyżurem nic nie zjadłam! Marny mój los! Spać i jeść, to moje najświętsze obowiązki! Jestem ukochana i wyściskana za całe życie! Hitem okazała się moja czapka z uszami, wszyscy musieli ją wytarmosić. 
TEN DIABEŁEK!
Tylko pewnie bardziej was interesują atrakcje i sama jakość konwentu. Powiem tak: jak nie byliście, możecie żałować! Nie byłam na niczym z bloku literackiego ze względu na to, że wszystkie wyczekiwane przeze mnie prelekcje kolidowały mi z dyżurami, ale też się nie nudziłam. Wiecie skąd się wzięła dżuma? Ja już wiem! A od takich wiewiórowatych stworów z Mongolii. Co zrobić, żeby nie rozwaliła nas asteroida? Przemalujmy ją, Słońce załatwi resztę! Nawet fizyka była interesująca, trafił nam się taki prelegent, który dosłownie porywał tłumy. Coś o trupach? Jak głęboki musi być grób? Co zrobić z gwoździem z trumny? Jak powstrzymać umarlaka przed wypełznięciem z mogiły? A jak już wypełzł, co zrobić, żeby go powstrzymać? Prelekcja o umarlakach była czystym złotem. Macałam też Marsa. Tak, Marsa! Miałam również przyjemność spędzić chwilę z Jakubem Ćwiekiem i Mają Lidią Kossakowską. Z Ćwiekiem w ogóle wygrałam sprawę, bo w kolejkonie byłam trzecia. Może rozmowa była krótka, ale rany, ja nie wiem, jak można takiego człowieka nie polubić! Ma świetne podejście do swoich fanów, a książki podpisywał do ostatniej osoby. Nie wiem, jak to było z Kossakowską, ale ja zdążyłam! Ta pani też jest świetna! U niej już s spinałam, żeby inni też zdążyli, ale diabełek pod autografem jest przeuroczy. Niestety, do Marty Kisiel nie udało mi się dotrzeć, tak samo do Samanty Shannon. Szkoda, bo kiedy Shannon miała autografy, ja miałam dyżur dosłownie OBOK! Mało tego, mój org mnie uświadomił, że gdybym tylko mu powiedziała o sprawie, puściłby mnie bez problemu. Oczywiście, ja chciałam być grzecznym stworkiem i uznałam, że informacja o ostateczniej wersji grafiku zakłada, że nie ma wyrywania się z dyżurów. Jednak pomimo to jestem szczęśliwa, a Martę Kisiel mam nadzieję spotkać na WTK. 
Imperium leci po kosztach.
Co poza tym? HALA WYSTAWCÓW! Ile ja kasy wydałam to jest wręcz niewyobrażalne! Głównie u dziewczyn z EpikPage. Nowe zakładki, ludzie! Nowe zakładki! A jakie urocze! Kupiły mnie ich produkty z Yuri on Ice (może kiedyś coś tu o tym napiszę, bo to jest PIĘKNE), szczególnie mały YurioEpik Pack właśnie z YoI jest definicją uroczości, poza tym zakładki z Newtem Scamanderem i Niuchaczem to słodkość. Miały też breloczki i wisiorki, a ja przyleciałam do nich chyba cztery razy, o ile dobrze liczę. Kolejne jest wydawnictwo SQN, ksiunżkiWincyj ksiunżkówPrzypinków i naklejków też! Mają teraz naklejki z Robinem i Nikitą z nowej serii Anety Jadowskiej! Ja nawet koszulkę kupiłam  YoI, ze Strażników Galaktyki, rany... A i bubble teaBubble tea jak zawsze jest cudowne! (Czemu w tym moim Toronto zlikwidowali bubble tea?!) Do tego spoktania z cudownymi osobami. No i sleeproom. To się równocześnie kocha i nienawidzi. Gorzej niż w obozie dla uchodźców (bez urazy dla uchodźców), ale za to jaka zabawa! Kolejkony do łazienek to świetne miejsce do nawiązywania znajomości, pod prysznicami teleportujesz się na Antarktydę, a noce są pełne klasyki. Jakiej klasyki? Konwentowej! W tym roku hitami okazały się: 
  • "Zaraz będzie ciemno!" - "Zamknij się!" (klasyka klasyki) 
  • "Już jest ciemno!" 
  • "Arka Gdynia..." (tego słynnego powiedzenia przytaczać w całości nie muszę, prawda?) 
  • "Korona Kielce kurwa widelce!" (te memy) 
  • Oklaski dla samych oklasków, każdy lubi klaskać! 
  • Najbardziej memiczne budziki. Tyle ludu poustawiało "Poka sowę", że zabrakło nam naboi. John Cena też był i Emotional Flute, He Man... Wymieniać dalej? 
Cóż poza tym? Rzymski fort i samolociki z papieru, a w niedzielę sceneria totalnego postapo. Cholernie jestem obolała, pomimo dmuchanego materaca. No bywa. 
Ostatecznie, bardzo polecam taką przygodę! Pewnie będziecie w stanie agonalnym, ale za to szczęśliwi jak nigdy! Poważnie, pyrkonowy weekend to najlepszy weekend w roku! Zabiło mnie, że kilka osób wzięło mnie za Yuriego Plisieckiego z YoI. Nie żebym już nie była biedo Plisieckim przez całe życie, ale okazuje się, że koszulka z tygrysem i plecak w panterkę dodaje mi +100 do "biedo kospleju", szkoda tylko, że nie spodziewałam się żadnej reakcji i ostatecznie byłam jak "Eee, ale ja tu tylko egzystuję? Ale awwww w końcu w życiu mi wyszło!". Nie mam na co marudzić, poza tym, że kolejny Pyrkon dopiero za rok! Chociaż może założę fundusz Pyrkonowy... 
Dobra, mam na co narzekać! Byliście na Dworzeckonie? JA BYŁAM! To taki konwent po konwencie, kiedy pociąg z konwentu spóźnia się cholerne 145 minut, a większość oczekujących to konwentowicze. Chociaż pan w średnim wieku z poduszką z Poniaczem (nie, to nie był niewinny Poniacz, to była poduszka ZŁA) był bardzo przerażający. Gdyby nie to, byłabym szczęśliwa aż do powrotu, a tak... Nie chcielibyście się znaleźć w pobliżu, kiedy odgrażałam się całym polskim kolejom za aktualną sytuację. Plus podróży był jeden: w obie strony przedział dzieliliśmy z innymi fantastycznymi świrami! Żadnych smutnych Grażyn, Pyrkon był wszędzie. To jak z pociągami na Woodstock, tylko nie aż tak ciasno. 
(Jeden akapit wcześniej post powinien się kończyć, ale no hm... Przypomniało mi się.) 

Zaraz będzie ciemno! 
2