Czemu przestałam być fanką Pottera?
Welp, mój paskudnik musiał tu kiedyś zadebiutować. Macie słodkości przed tym wstrętnym postem! |
Na początek szybko się wytłumaczę. Mam trochę, a nawet więcej niż trochę, problemów z niektórymi książkami, fandomami czy innymi tego typu rzeczami. I stąd Zupa Zła, potrzebuję się wygadać, napisać co mnie tu i tam uwiera. Taka moja bardzo nieregularna i zależna od emocji seria o wszystkim co, według mnie, jest nieodpowiednie. Nazwa, raz że w nawiązaniu do zupy z "Opowieści z Akademii Nocnych Łowców", dwa, że bardzo zwięźle opisuje to, co będę tu tworzyć, zupę z totalnie wszystkiego, co "złe". ("Złe" to takie lekkie przekoloryzowanie i uproszczenie, cśśśśś.)
Jestem okropna. Wspominam o tym chyba przy każdej okazji. Dzisiaj okropność wyjdzie ze mnie jak jeszcze nigdy. Tak mnie naszło na ten post przy rozmowie z Kingą z In Love With Books (której przy okazji dziękuję za śliczny nagłówek i w ogóle polecam tego człowieka, wpadajcie tam). Bo już dłużej nie wytrzymam tego wychwalania Pottera! Tak, biorę się za klasykę klasyki literatury młodzieżowej, bo coś mnie w końcu rozsadzi od środka. Nie zrozumcie mnie źle, ten tekst ma być o tym, czemu uważam gloryfikowanie tej serii za przereklamowane. Sama byłam fanką Pottera przez dość długi czas, ale w końcu dotarło do mnie, że to wcale nie są takie niesamowite książki. Doszedł do tego jeszcze fandom, bo Potterheads jako społeczność są nie do zniesienia. No i jeszcze Rowling, bo najbardziej się do tego przyłożyła.
Jestem okropna. Wspominam o tym chyba przy każdej okazji. Dzisiaj okropność wyjdzie ze mnie jak jeszcze nigdy. Tak mnie naszło na ten post przy rozmowie z Kingą z In Love With Books (której przy okazji dziękuję za śliczny nagłówek i w ogóle polecam tego człowieka, wpadajcie tam). Bo już dłużej nie wytrzymam tego wychwalania Pottera! Tak, biorę się za klasykę klasyki literatury młodzieżowej, bo coś mnie w końcu rozsadzi od środka. Nie zrozumcie mnie źle, ten tekst ma być o tym, czemu uważam gloryfikowanie tej serii za przereklamowane. Sama byłam fanką Pottera przez dość długi czas, ale w końcu dotarło do mnie, że to wcale nie są takie niesamowite książki. Doszedł do tego jeszcze fandom, bo Potterheads jako społeczność są nie do zniesienia. No i jeszcze Rowling, bo najbardziej się do tego przyłożyła.
Oczywiście wszyscy
książkoholicy znają serię o młodym czarodzieju, nie musieli jej
nawet czytać, bo przed HP się nie ucieknie. Większość z nas
zaczęła czytelniczą przygodę właśnie od książek Rowling i
uważam, że to najbardziej wpływa na ocenę tej serii. Wielu z nas
wychowywało się z tymi książkami, a jak nie to chociaż z
filmami. Wpadliśmy do magicznego świata, który pokochaliśmy jako
dzieci. Tutaj leży pies pogrzebany – często coś, co dobrze
wspominamy z dzieciństwa, jest dla nas czymś nieskazitelnym,
uważamy, że to musi być dobre i przymykamy oczy na wady tego
cosia. Zauważam to wszędzie, chyba nawet sobie zapiszę to zjawisko
na jakiś awaryjny temat magisterki. Harry'ego Pottera też to nie
ominęło i wątpię, żeby się skończyło równo z rocznikami,
które dorastały z Harrym, bo jest to seria, którą uważa się za
jakiś prekursor. Co dać dziecku do przeczytania na dobry początek?
Harry Potter! Co bywa lekturą w klasach 4-6? Harry Potter! Co kupi
się na urodziny początkującemu, młodemu czytelnikowi? Harry
Potter! Nie da się zaprzeczyć, że jest to seria dobra dla młodych
ludzi. A potem już z górki. Mam wrażenie, że jeśli zapyta się większość książkoholików, od czego zaczęła się ich czytelnicza przygoda, wielu wymieni Pottera. Potteromania ma
się bardzo dobrze, ale... Właśnie, moje „ale” – to nie jest
wcale genialna seria, jedynie się ją gloryfikuje, bo czy ktoś
jeszcze pamięta świat przed Hogwartem?
Wrócę szybko do
pytania o początek przygody z książkami. Nie powiem, że moja
rozpoczęła się od świata wykreowanego przez Rowling. Tak, to była
pierwsza seria, jaką sama się zainteresowałam, ale nie od niej
zaczął się mój książkoholizm. Tu składam ukłon w stronę
Ricka Riordana, którego uważam za mistrza fantastycznych
młodzieżówek. Po HP nie czułam potrzeby zabrania się za
cokolwiek innego. Był Potter i się skończył, tyle. Oczywiście,
byłam nim zachwycona, ale nie poczułam też zainteresowania
czytelnictwem, nie potrzebowałam tego. Jakiś czas później pojawił
się Percy Jackson i tutaj coś mnie ruszyło. Nie twierdzę, że to
wina oczekiwania na kolejne części „Olimpijskich Herosów”.
Miałam potrzebę zajęcia się czymś innym, zajrzenia do innego
świata, żeby mnie wiecznie nie skręcało z oczekiwania na kolejne
przygody syna Posejdona i reszty półboskiego gangu. Jednak Riordan
pobudził mnie do szukania dalej, kolejnych interesujących książek,
przez Nico di Angelo wpadłam na „Dary Anioła”, bo nagle wyszło
na to, że lubię wątki homoseksualne i jakoś wtedy też przepadłam
tak totalnie, że dzisiaj rodzice mi grożą, że jeszcze trochę
książek i chyba mnie z domu wywalą. Riordana od Rowling odróżnia
też brak zmęczenia materiału. Ten człowiek pisze kolejne rzeczy i
kiedy myślę, że już bardziej mnie nie oczaruje, pojawia się taki
Magnus Chase! W dodatku widzę, że ma na to wszystko pomysł, nie
ciągnie, bo się dobrze sprzedaje, a dlatego, że nadal ma coś do
powiedzenia, ostatnio nawet czytałam coś o tym, że planuje
wspomagać innych autorów chcących tworzyć na podstawie mitów,
chyba powstanie coś na zasadzie półboskiego megawersum. No i nie
zachowuje się, jakby zaraz cały świat miał o nim zapomnieć i
jakby to była najstraszniejsza rzecz pod słońcem.
Po co to było? Dla
skontrastowania z J. K. Rowling, która zachowuje się jak jakaś
pisarska diva. Nie twierdzę, że wszystkie jej zachowania są złe,
ale spójrzcie chociaż na „Przeklęte Dziecko”, które zdaje się
być zbitkiem najbardziej typowych i przy tym najsłabszych pomysłów
z fanfiction. Przepraszam za spoilery, zamknijcie oczy, jeśli Wam
zależy, ale nie stracicie nic na tym, może uratuję Wasz portfel.
Niech to hipogryf kopnie! Dziecko Bellatrix i Voldemorta?! Urodzone
na trochę przed Bitwą o Hogwart?! W KTÓRYM MIEJSCU ONI MOGLI TO
ZROBIĆ?! Zastanawiałam się nad tym kilkanaście razy i widzę tu
kolejny zabieg w stylu „a no bo nic nie wspomniałam w żadną
stronę to nie macie prawa się przywalić, jakkolwiek nielogiczne by
to było”. To jest nielogiczne, robi z czytelników debili,
chociażby z tego względu, że Voldemrot... No kurde, jakiś romans
z Lestrange, chociażby kompletnie bezuczuciowy z jego strony, nie
jest w jego stylu. Przez cały czas skupiał się na pokonaniu
Pottera, tak bardzo spłycając, nie mówiąc o tym, że ten człowiek
wolałby się pozbyć problemu, jakim jest dziecko, w tak ważnym dla
jego osobistego zwycięstwa momencie. I nie mówię tylko o tym,
większość „Przeklętego Dziecka” to żart z fanów, próby
zaspokojenia wielbicieli oklepanych fanfiction i totalne OOC (out of
character). Powiecie, że to nie jest jej wina, bo nie ona pisała
sztukę? Ja twierdzę, że to jej wina, bo miała w nią wgląd,
mogła powiedzieć, że coś się nie zgadza, ale przyklepała to
swoim nazwiskiem i nie widzi problemu w całej sprawy. (Dla
skontrastowania, jeśli kojarzycie ekranizacje Percy'ego Jacksona,
wiecie jak bardzo niszczą one książki. A najgłośniej o tym mówi
sam Riordan.) Trzeba też spojrzeć na twittera Rowling. Tutaj to się
zaczyna prawdziwa kopalnia i najłatwiej to skomentować podejrzanym
na tumblrze zdaniem „Zaraz napisze, że Tiara Przydziału jest
transseksualna.”. Nietrudno odnieść wrażenie, że większość
„nowinek” ze świata Pottera jest robiona pod publikę, byleby mówiono o Harrym i o autorce. Nie zapomnę też akcji
związanej z kolorem skóry Hermiony. Dla niezorientowanych – do
teatralnego „Przeklętego Dziecka” wybrano czarnoskórą aktorkę,
która grała Hermionę. Część ludzi podniosła raban o kolor jej
skóry. W tym miejscu należałoby powiedzieć, że najwyraźniej na
castingach była najlepsza i z tego tytułu dostała rolę. Jednak
teatr rządzi się własnymi prawami i naprawdę liczy się talent.
Co robi Rowling? Odpowiada, że nigdzie nie wspomniała o tym, jaki
kolor skóry miała książkowa Hermiona. Na nic zdały się zdjęcia
fragmentów, bodajże z „Więźnia Azkabanu”, w których dawała
wskazanie na jej kolor. Cóż, na miejscu aktorki nie czułabym się
najlepiej, że sama autorka nawet nie pomyślała, żeby wspomnieć o
jej talencie, tylko sprowadziła to do batalii o kolor skóry
postaci, żeby to siebie pokazać z jak najlepszej strony. Szczerze
wątpię, żeby akurat Rowling najbardziej nie zależało na takim
super słodkopierdzącym wizerunku. Jednak najbardziej mnie bawi i
denerwuje jej przepraszanie za śmierć postaci. Ja przepraszam, ale
czy jeśli autor podejmuje decyzję o śmierci jakiejś postaci, to
nie jest to jego autonomiczna decyzja, za którą nie powinno się
przepraszać? Ja to widzę tak, że ma się podstawy do zabicia
znanych czytelnikowi postaci, a to żeby bardziej przybliżyć nam
realia, żeby wzbudzić odpowiednie emocje, żeby nadać fabule
dynamiki, żebyśmy odpowiednio odbierali czarny charakter... Powodów
jest wiele i przeprosiny za coś takiego są niczym niepoparte.
Ostatnio chyba padło na Snape'a. Pamiętacie jak umarł? Jeśli tak,
to wiecie, że ta śmierć była jak najbardziej zasadna i nie mówię
tego tylko dlatego, że Tłustowłosy to jeden z moich nemezis. Dla
mnie autor, który przeprasza za to, że właśnie w taki sposób
poprowadził fabułę, przestaje być wiarygodny. No kurde,
zachowujmy się, jakbyśmy wiedzieli co robimy, bo inaczej wydźwięk
książek traci sens. Mimo to w całej rowlingowej pogoni za „Nie
zapomnijcie o mnie!” powstało coś dobrego – „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Ten film był najpiękniejszą
produkcją ze świata czarodziejów i mam nadzieję, że kolejne
części będą równie dobre. Jednak scenariusz, mimo że pięknie
wydany, nie znajdzie się na mojej półce. Widziałam film, po co mi
to? Wolałabym przeczytać coś w zwykłej formie odnośnie samego
Scamandera.
To był długi
akapit. Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam.
Odnośnie samych
książek, obecnie mam mieszane uczucia. Powtarzałam je ostatnio w
liceum, czyli nie tak dawno temu. Nie czytało mi się już tak
dobrze, jak za pierwszym razem, zauważałam błędy, język był
jakiś taki mało zachęcający, momentami się nudziłam. Okazało
się, że ten uwielbiany przeze mnie Potter, ideał książek, jest
bardzo przeciętny. Od tego momentu zauważam u siebie coraz większy
sceptycyzm wobec Harry'ego. Młody czytelnik nie zwraca uwagi na
wiele szczegółów, liczy się, żeby łatwo się czytało, ale nie
ma też obycia z wieloma książkami, więc sam styl nie jest na
pierwszym miejscu. No i tutaj Rowling naprawdę wiele straciła. Po
raz kolejny Riordan wygrał, tym razem warsztatem, bo Percy'ego
czytałam co najmniej trzy razy, w zeszłe wakacje powtarzałam
„Kroniki rodu Kane” i co chwila łapię kolejny Riordanowy twór,
który nadal jest skierowany do młodzieży o szerokim przedziale
wiekowym. Jego styl nie wydaje mi się taki dziecinny, nie budzi we
mnie znudzenia. Mogę go polecić trochę starszym czytelnikom, czego
nie zrobiłabym z Rowling. Chociaż najbardziej uwierają mnie liczne
błędy w Potterze, zauważyłam, że to dość popularny temat wśród
bardziej doświadczonych czytelników. Mogę wspomnieć na przykład
o niezbyt przemyślanej liczbie uczniów w Hogwarcie, bo raz odnosi
się wrażenie, że jest ich multum, a potem nagle próbujesz
przeliczyć to na dormitoria i wychodzi zaskakująco niewielka
liczba. Wielokrotnie sprawiało mi to problem, jak jeszcze bawiłam
się w potterowskie fanfiction. Gdybym miała recenzować teraz
Pottera, nie dostałby on zbyt wysokiej noty, bo po prostu
wyłapałabym tyle rozmaitych problemów, że zgrzytałabym zębami.
Nie powiem, że tylko Rowling jest tak słaba. Pewnego razu
próbowałam przeczytać „Zwiadowców”, pojawił się dokładnie
taki sam problem, odpadłam przy początku trzeciego tomu, bo
zwyczajnie nie mogłam znieść stylu Flanagana, miałam wrażenie,
że autor traktuje mnie jak dziesięcioletnie dziecko. Może na
niektóre książki jestem już po prostu zbyt stara, jednak patrzę
chociażby na takie „Magisterium”, które jest kierowane do
młodszych czytelników i szczerze boli mnie brak kolejnych tomów po
polsku! Nie wiem, co się dzieje, że niektóre książki dla
młodszych pokocham, a inne staną się dla mnie zbyt dziecinne,
chociaż wszystkie powinny być na tym samym poziomie. Właśnie z
tego tytułu Potter przestał być moim faworytem, a dostał status
przeciętnej książki. Nie jest on jakoś odkrywczy, widać w nim
wiele schematów, które istniały na długo przed pojawieniem się
Rowling, nie uważam też, żeby był wyjątkowo wartościowy, bo
miłość, przyjaźń czy poświęcenie są czymś, co poznajemy od
małego i może te czynniki nadają książkom piękna, ale nie
uważam, żeby nadawały jakiegoś większego wydźwięku. To takie
podstawy i większość zdolnych do życia w społeczeństwie ludzi
je rozumie. Śliczne morały nie sprawią, że książka bardziej
zaplusuje i jak widzę te teksty „Harry Potter nauczył mnie, co to
przyjaźń” chce mi się parsknąć śmiechem. Czy ktoś przed
przeczytaniem HP był socjopatą, że nie miał pojęcia na czym
polega przyjaźń? Jasne, książki mogą uczyć i poruszać ważne
tematy, zmieniać postawy, ale wtedy nie są to oczywistości tylko
coś, o czym toczy się dyskusje, o czym być może nie mamy większej
wiedzy, bo nas nie dotknęło. Tutaj bym mogła poruszyć temat
Dursley'ów czy ofiar przeróżnych konfliktów, bo tu mamy chociażby
Freda, Potterów, Lupina i Tonks. Jednak najlepiej brnąć w miłość
i przyjaźń, bo to takie C U D O W N E!
Ostatecznym źródłem
mojej frustracji jest fandom. Teraz już nie należę do żadnej
potterowskiej społeczności, bo szkoda mi psuć sobie nerwy. Czasami
mam wrażenie, że ci ludzie są kompletnie zaślepieni, widzą przed
sobą jedynie Pottera. Jak raz na tydzień nie padnie, że cała
seria powinna być lekturą szkolną, zamiast jakiegoś, tfu,
Mickiewicza, to tydzień stracony. Nie bronię tutaj lektur
szkolnych, bo i w tym temacie mam wiele uwag, ale nie rozumiem, w czym
Potter jest taki niesamowity, że powinniśmy go koniecznie czytać w
szkołach. Nie ma tu nic wyjątkowego, żeby można było poprowadzić
na lekcjach jakąś dyskusję. Rozumiem dodatkowo w klasach 4-6,
gdzie czyta się głównie książki łatwe i przyjemne, ale poza
tym? Nie widzę żadnego powodu. Potterheads za to uważają HP za
największe dzieło świata i często, jak się z takimi nie zgodzisz, zostajesz zjechany z góry do dołu, wyzywany od debili,
dowiadujesz się, że nie znasz się na książkach. Nie widzę wśród
tych ludzi zbyt wielu przejawów samodzielnego myślenia, siedzą
wśród swoich, wiecznie gloryfikując całą serię, Snape'a, Draco,
powtarzając te frazesy, że są Ślizgonami, bo są taaaaaacy
wredni, należą do Gryffindoru, bo Gryfoni mają najlepsze postacie
i w ogóle to najszlachetniejsi mieszkańcy Hogwartu. Co chwila
pojawiają się tematy w stylu „POWINNO BYĆ WIĘCEJ CZĘŚCI!!!”
jakby nie widzieli, jak to się skończyło dla Nowego Pokolenia,
zapominają, że Potter to zamknięta historia. Są przy tym
bezkrytyczni, najlepsi, krystalicznie idealni, same z nich specjalne
płatki śniegu i wszelkie próby dyskusji kończą się
gównoburzami, którymi jestem już zmęczona. Zawsze na początku
maja musi być spam „różdżki w górę”, spam komentarzami,
postami i żalami jak to ich boli, że im MĄŻ umarł. Rozumiem
jakieś specjalne akcje związane z fandomem, jak danego dnia zobaczę
na instagramie ładne potterowskie zdjęcie, to się uśmiechnę, sama
czasem wrzucam coś tematycznego, ale niech to będzie coś więcej,
niech ludzie się wypowiadają, jak mają coś do powiedzenia i
wysilą się na minimum kreatywności zamiast wiecznego „/*”. W
pewnym momencie cały fandomowy content stał się tak przewidywalny,
że przeglądając facebooka, grałam w potterowe bingo. Nie było
trudno zebrać wszystkie punkty programu, a ja byłam coraz bardziej
znudzona i coraz mniej rozumiałam ten fenomen. To nie jest jedyny
„martwy” fandom, ale na mojej ukochanej (i już martwej) ostoi
gównoburzowania czuję jakąś więź z tymi ludźmi, kocham te
chwilowe zrywy, kiedy wspólnie cały dzień spędzamy na nabijaniu
się z naszych dawnych „problemów” i postów. Pozdrawiam całe
Demigods Polska, wszystkich rewolucjonistów, fejmy i ich obrońców,
bo z perspektywy czasu to jest po prostu piękne! A w przypadku
Potterheads? Shitstormy były wyjątkowo denerwujące, bo ich
uczestnicy ani nie potrafili zauważyć pewnych granic, ani nie widzą
do teraz swoich błędów i uważają się za wyjątkowo wyjątkowych.
Ten fandom jest jak taki rozkładający się zombiak, nie chce
umrzeć, ale niewiele może i działa w jakimś zapętleniu. Aż mi
przykro, że nie mogę podać tu linka do pierwszej Inkwizytorni, na
której znajdowały się największe akcje z Kamaną. Jeśli
kojarzycie tą panią, to łączę się z Wami w bólu, jeśli nie to
cieszę się Waszym szczęściem. Właśnie ona z całą resztą
fandomowych „mistrzyń pióra” najbardziej wpłynęła na moje
postrzeganie fanów Pottera. Nie, nigdy nie zrozumiem fanficka o
romansie Artura Weasley'a z gumową kaczką. Nie pojmę sensu tych
wszystkich Dramione, które są dokładnie tak samo przerysowane,
schematyczne, we wszystkich tak samo z Hermiony robi się jakąś top
model z Hogwartu, a przy tym zimną sucz, a Dracze jest jakimś
bogiem seksu, przestaje być nieznośnym wypłoszem, skarżącym na
wszystko ojcu i pogardzającym dosłownie każdym „gorszym” od
niego. Jest tego naprawdę wiele. I tak oto fandom obrzydził mi
Pottera. Mam totalny przesyt HP na kolejne 20 lat, wątpię, żebym
szybciej wróciła do tych książek. Dziękuję.
Na zakończenie
chcę powiedzieć, że nie miałam na celu obrazić tutaj normalnych
fanów młodego czarodzieja. Ej, no przecież wy możecie uważać
moje ukochane książki za słabe i jeśli wyrażacie sensowną,
uargumentowaną opinię, to ją uszanuję, chociaż pewnie lekko
ugodzi w moje uczucia. Tak zawsze jest. Cały powyższy post jest
jedynie moją opinią, nie chcę mówić, co macie uważać, o
książkach, fandomie czy autorce. Całość, wraz z porównaniami do
innych książek miała przedstawić jedynie mój punkt widzenia.
Musiałam w końcu coś o tym napisać. Nie uważam Pottera za
naprawdę dobrą książkę, w moich oczach nie zasługuje na
gloryfikację, jaka napływa z tak wielu stron, nie czuję się już
fanką tej serii. Przybyłam, zobaczyłam i potrafię zrozumieć, że
to kochacie, ja też tak miałam, ale w moim wypadku coś się
zepsuło. Na pewno pozostanie jakiś sentyment, pójdę na
kontynuacje „Fantastycznych zwierząt”, być może czasem wrzucę
zdjęcie tych książek czy w recenzji nawiążę do mojej dawnej
miłości do Hogwartu. No i nigdy nie przestanę kochać Huncwotów,
bo oni w tym wszystkim uchowali się względnie bezpieczni. Nie
żałuję, że przeczytałam HP, bo za pierwszym razem zapewnił mi
niesamowitą przygodę. Tak się stało, że miłość przeminęła.
Pewnie ten tekst jest jakiś totalnie rozwalony, zbyt emocjonalny i w
ogóle niedotegowany. Straszny zwierz w końcu ze mnie wylazł i
trochę zaszalał. Teraz wracam do kluskowatej wersji, która
popiskuje na widok kochanych postaci i ładnych fabularnych
przekrętów.
Nie
zjedzcie mnie, jestem niesmaczna i żylasta
Lucy