Ariana | Blogger | X X X X

niedziela, 17 czerwca 2018

Spokojnie - nie umieramy!

Hm, może to nie są aż tak dobre wieści, jak nam się wydaje, ale żyjemy i nie rzucamy bloga! Dobra, to chyba nie jest życie, a raczej wegetacja. Przepraszamy, dopadł nas najgorszy potwór znany jako sesja egzaminacyjna. Jak już równo uwalimy wszystkie egzaminy, wrócimy do żywych, a Internet znowu będzie dręczony przez nasze recenzenckie smarowidła. Do zobaczenia w lipcu! :D
1

niedziela, 10 czerwca 2018

Babciu, dlaczego masz takie wielkie zęby? Scarlet, Marissa Meyer

„To bardzo ważne, żeby ludzie na Ziemi byli zbyt przerażeni, by w ogóle pomyśleć o oporze.


Seria: Saga księżycowa
Tytuł: Scarlet
Autor: Marissa Meyer
Wydawnictwo: Papierowy księżyc
Ilość stron: 311
Ocena: 10/10
Opis: Baśniowo-futurystyczna opowieść, w której Czerwony Kapturek spotyka Kopciuszka.
Cinder - bohaterka pierwszego tomu bestsellerowej Sagi Księżycowej powraca i kolejny raz wpada w wielkie kłopoty. Tymczasem po drugiej stronie świata znika babcia Scarlet Benoit. Szybko okazuje się, że Scarlet nie wie o niej wielu rzeczy. Nie wie także o śmiertelnym niebezpieczeństwie, w jakim przeżyła całe swoje życie. A kiedy spotyka Wilka, pięściarza, który może posiadać informacje o miejscu pobytu jej babci, wzbrania się przez zaufaniem mu. Coś ją do niego jednak przyciąga. 
A jego do niej. 
Kiedy Scarlet i Wilk wyjaśniają jedną tajemnicę, natychmiast napotykają na następną, a to prowadzi ich do Cinder. Teraz razem muszą stale być o krok przed Levaną, mściwą królową Księżycowych. 

Nie dziękuj mi za mówienie ci prawdy, kiedy kłamstwo byłoby dla ciebie zbawieniem.


„Saga księżycowa” po raz kolejny! Drugie tomy mają to do siebie, że często wypadają gorzej, są jakieś takie nijakie i w ogóle nie wiadomo, o co im chodzi. „Scarlet” to nie dotyczy. Może nie wywołała aż takiego zachwytu, bo świat przedstawiony już znałam i zdążyłam się do niego przyzwyczaić. Sama fabuła również toczyła się nieco spokojniej, nie było dramatów z macochą czy dramatycznych ataków epidemii. Najwięcej takich punktów krytycznych znalazło się na końcu. Jednak kontynuacja „Cinder” ma swój własny czar. Przewiduję, że każda kolejna książka z tej serii będzie nieco inna, a to ze względu na to, że opowiadają one historie różnych bohaterek i oparte są na innych baśniach. Tym razem przyszedł czas na Czerwonego Kapturka.
Muszę przyznać, że ta konkretna bajka nie była moją ulubioną. Kiedy byłam młodsza baśń o dziewczynce w czerwonej pelerynie i wilku pożerającym ją i babcię była dość przerażająca. Potwornie bałam się wilków i potrafiłam urządzić niezłą dramę, jak rodzice chcieli mnie zabrać na spacer do lasu. Może mi przeszło, ale podczas czytania ani na chwilę nie przestawałam być czujna. Postać Wilka wywoływała u mnie niepokój, choć nie od początku. Najpierw naprawdę wydawało mi się, że to całkiem przyjemny koleś, potem wszystko zaczęło się babrać i już nie wiedziałam, komu ufać. Muszę przyznać, że jednak takiego dziwnego zwrotu akcji się nie spodziewałam. Czy wilk jest naprawdę zły? O tym musicie przekonać się sami.
Nie mogę powiedzieć, że fabularnie to jest w 100% Czerwony Kapturek, byłoby to wielkie niedopowiedzenie! Jeśli czytaliście „Cinder”, wiecie, że zakończenia nie dało się od tak pozostawić i zająć się kolejną postacią. Nasza znajoma cyborg powraca i to z przytupem, w dodatku w towarzystwie kapitana Throne'a. Razem pakują się w kłopoty, a przy tym odkrywają kolejne fakty na temat księżniczki Selene. Nie da się też zapomnieć o księciu Kaito, odstawienie go na boczny tor byłoby zbrodnią! Jednak mniej więcej połowa książki skupia się właśnie na Wilku, Scarlet i poszukiwaniach zaginionej babci tytułowej bohaterki. Po drodze natrafiamy na coraz więcej tajemnic i zagadek. Jak już wspomniałam, postać Wilka jest dość skomplikowana, przez większość czasu nie ma się pojęcia, kim ten koleś jest naprawdę. Kiedy już tajemnica się wyjaśnia, zaczyna się dziać. Księżycowi również nie zostają w tyle, można powiedzieć, że dopiero teraz pokazują pazury. Bez spoilerów mogę napisać, że robią wielką, pokrętną zadymę. Jak nie wiesz o co chodzi, chodzi o księżycowych. To tacy Reptilianie... O chwila! A może to są Reptilianie? *mroczna muzyka w tle*
„Scarlet” zawiera w sobie znacznie więcej wątków, a przy tym zachowuje spójność, którą miałam okazję poznać w „Cinder”. Trzeba przyznać autorce, że świetnie sobie radzi z ogarnianiem tylu postaci, intryg i akcji naraz. Nie wyłapałam tu żadnej niespójności, choć przyznaję, że byłam nastawiona na rozrywkę, a nie wyłapywanie błędów. Chociaż z drugiej strony jestem marudą i jakby coś mi zgrzytnęło, od razu bym na to marudziła. Nie da się nudzić przy tej książce, co chwila dzieje się coś, co wymaga kolejnych wyjaśnień, wywołuje sprzeciw, rozbudza ciekawość i tak dalej. Przy „Scarlet” nie da się nudzić.
W postaciach również nie zauważam żadnych odstępstw od pierwszego tomu. Każdy jest jak figura na szachownicy, przy czym rozgrywka jest od początku przemyślana. Znajdują się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie (choć może sami tak nie uważają). Są napisani idealnie do swoich ról, wydają się przemyślani od A do Z. No i kapitan Throne, który kompletnie ujął moje serce. Mam podejrzenia, że był wzorowany na pewnym galaktycznym szmuglerze, o nazwisku Solo i imieniu Han. O Wilku już się wypowiedziałam. Pozostała Scarlet. Mogę powiedzieć, że to po prostu nie mój typ? Sama jakoś wyjątkowo mocno jej nie polubiłam, ale nie wynika to z niczego konkretnego. Jako bohaterka, nie irytowała.
„Scarlet” naprawdę dobrze poradziła sobie jako drugi tom. Była kosmiczna przygoda, ucieczki z więzienia, tajemnice, intrygi i wszystko to, z czym zapoznała nas „Cinder”. Ma się wrażenie, że czyta się nieco inną książkę, osadzoną w tym samym świecie, jednak jest to zrozumiałe. Po „Cress” oczekuję klimatu trochę jak z „Zaplątanych”. Głupie, ale już nie potrafię wyobrazić sobie Roszpunki bez patelni! Pomimo odmienności każdej z części, zaczyna się to składać w bardzo spójną historię, postacie spotykają się w odpowiednim punkcie, jedne tajemnice zostają rozwikłane, a kolejne się formują. Przy tym zakończenie jest na tyle dramatyczne, że chcę dorwać trzeci tom już w tej chwili! Kai, błagam, uciekaj na Marsa, byle dalej od tej księżycowej raszpli! Nie sądziłam, że tyle rzeczy posypie się już w tym momencie, jednak wielki clifhanger następuje w przedostatniej części, a nie gdzieś w środku! Świat zapłoną! Mam nadzieję na jak najszybsze wydanie „Cress”. Jeśli poznaliście „Cinder”, koniecznie musicie sięgnąć po „Scarlet”.

10

piątek, 1 czerwca 2018

Ciasteczko? Zniewolony książę, C.S. Pacat

„Nie masz brata. Nie masz rodziny. Nie masz imienia, tytułu ani pozycji.”


Seria: Zniewolony książę
Tytuł: Zniewolony książę
Autor: C.S. Pacat
Wydawnictwo: Studio JG
Ilość stron: 311
Ocena: 10/10
Opis: Po śmierci króla Akielos prawowity następca tronu, książę Damen, zostaje zostaje pojmany i wtrącony do lochu. Jego przyrodni brat pozbawia go tożsamości i wysyła jako niewolnika do haremu księcia wrogiego kraju. Od tego momentu Damen musi znaleźć sposób, aby przeżyć na dworze, za którego kulisami toczy się podstępna walka o tron, w którą mimowolnie zostaje wplątany.
Niegdyś potężny wojownik, teraz obdarty z godności niewolnik będzie musiał walczyć o przetrwanie sprzymierzając się ze swoim największym wrogiem. Jego nowy pan, książę Laurent, jest bowiem równie urodziwy co wyrachowany i śmiertelnie niebezpieczny. Jedno jest pewne – tożsamość Damena musi pozostać tajemnicą. W końcu ten, którego pomocy potrzebuje, ma najwięcej powodów, aby go nienawidzić...

„Veranin, który zawiera układ z Akielończykiem, zostanie wypatroszony własnym mieczem.”



W życiu każdego człowieka, przychodzi taki moment, że nie czyta czegoś dla fabuły. (Albo nie ogląda, ale nie zwiedzamy dzisiaj mrocznej strony Tumblra. W ogóle lepiej tego nie robić.) Dobra, wiem, jak to brzmi, ale okazało się, że fabuła tam jest. Win – win!

„Chciał być wolny. Chciał wrócić do domu. Chciał znaleźć się w stolicy, wzniesionej na marmurowych kolumnach, i popatrzeć na zieleń i błękit oceanu.”


Moja historia z „Captive Prince”, po polsku (wreszcie) zwanym „Zniewolonym księciem”, zaczyna się mniej więcej w tym samym punkcie co z „Nie poddawaj się” Rainbow Rowell. To nie przypadek, dwie pełne dramy z udziałem chłopców książki, które czyta się dla czystej rozrywki, a wychodzi z tego jedno wielkie „onie, zaangażowałam się emocjonalnie”. Wszystkiemu winna jest jedna osoba. Z imienia nie wymienię, ale jesteśmy sobie bliskie niczym Percy i Jason (bromance is strong in these two). Taki człowiek zaczyna czytać książki po angielsku i opowiadać ci, jakie to jest super. Szkoda tylko, że twoje czytanie po angielsku ogranicza się do jakichś dziwnych fanfików, bo język znasz na takim poziomie, że nie czujesz jak bardzo złe są te twory. Dlatego też po ogłoszeniu polskiego wydania „Zniewolonego księcia” cieszyłam pysk jak student na juwenalia (poza UMK, tutaj działa to odwrotnie). Tyle czekałam, podsuwałam wydawcom, kiedy pytali, co chcielibyśmy przeczytać, rozpytywałam i tak dalej, aż wreszcie się stało. Trochę zabolało, że jak już czymś byłam tak żywo zainteresowana, egzemplarze recenzenckie i tak trafiły jedynie do tych „najpopularniejszych”, których kojarzę głównie z zachwycania się wszystkim, co dostaną od wydawcy. Jednak marudzenie będzie w innym poście*. Dostałam w ramach mojego przybliżania się do emerytury, a lepszej okazji nie ma. Po prostu dobrze mieć to w swoich rękach ze świadomością, że cała trylogia zostanie przetłumaczona na polski.
Miałam okazję wiele się nasłuchać o tej książce. Wiem, że tłumaczenie nie było łatwe i jak się zna oryginał, to nie jest idealne. Jednak dla mnie, kiedy z angielską wersją samą w sobie nie miałam styczności, było ono całkiem przyjazne. Język miał być dość trudny, momentami zdania zajmowały kilka linijek, ale szczerze? Nie męczyło mnie to, nawet nie zwracałam uwagi na wspomniane wyżej aspekty. Mało tego, przeczytanie całości zajęło mi jakiś dzień! Na tej płaszczyźnie jak najbardziej jestem zadowolona. Z drugiej strony wiele się mówi o kontrowersjach, erotyka ma się tu bardzo dobrze, jest obecna prawie cały czas. A co tam! Jeszcze w większości to homoseksualna erotyka! Przecież to zniszczy cały świat! Jakby tego było mało, pojawiają się tu chociażby: gwałt, niewolnictwo czy pedofilia. Tylko, bądźmy szczerzy, nie jest to pochwalane, autorka w ten sposób przedstawia pewien obraz dworu. Jeśli nie jest się idiotą, nie weźmie się tego za realny element rozrywki czy coś, co miało po prostu zwrócić uwagę. Jeśli mam być szczera, a nie należę do wazeliniar, spodziewałam się tu dużo więcej erotyzmu. Po tym, czego się naczytałam, sądziłam, że przebije to Sarę J. Maas z jej (okropnym) rozdziałem poświęconym jedynie na seks. Nie było porno-rozdziału. Fakt, że jest to obecne przez prawie cały tom, ale nie czuję się tym walona po twarzy. Nie jest to jednak ani żenujące, ani straszne, ani złe. Ta książka nie ukrywa, że będzie w niej pełno seksu, a przy tym autorka jest bardzo zręczna w tym, co robi. Nie czytam erotyków, dziwne przygody z fanfikami to nieco inna bajka, ale mogę powiedzieć, że w „Zniewolonym księciu” było to zrobione wyjątkowo dobrze. Autorka wydaje się być bardzo świadoma tego, co tworzy, a nie jedynie spełniać swoje fantazje na kartkach książki. W tym momencie wszystkie potencjalne problemy się rozwiązują, przynajmniej dla mnie.
Wspomniałam coś o fabule. Byłam świadoma, że gdzieś to się znajdzie, ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że Damen będzie miał na uwadze głównie wydostanie się z niewoli. Tylko że tutaj odwalił się całkiem niezły, misternie uknuty plan, a nawet kilka! Dałam się w to wciągnąć, bo jestem sprzedajna. Jak ktoś mi daje dobry plot, łapię haczyk. Jestem jak kaczka, której rzucono chleb. Pełno tu dworskich intryg, zdrad, zamachów, dram i kombinatorstwa. Mam wrażenie, że Laurent urodził się, żeby ściągać na siebie takie akcje. To tak w największym skrócie, żeby nie zdradzać szczegółów. Można się naprawdę mocno wciągnąć. Mi najbardziej spodobał się wątek niewolników, no i zamach razem ze wszystkimi następstwami.
Znowu, z postaciami było mówienie, żeby od razu nie nienawidzić Laurenta. Tylko że ja jestem profesjonalistką, jeśli chodzi o różne, chore dramy. Cholerny Sherlock, jakoś tak po kilku pojawieniach się Nicaise'a i przemyśleniu sobie zachowań Laurenta domyśliłam się rzeczy, która ma się wyjaśnić w trzecim tomie. Tak jakoś wyszło, że polubiłam to rozpuszczone książątko z wiecznymi wahaniami nastroju. W sumie to obaj nieszczęśni następcy tronu dają się kochać. Damen wydaje się zupełnym przeciwieństwem Laurenta i w ogóle jestem zaskoczona, że jakkolwiek się dogadywali, chociaż cały czas tego oczekiwałam. Chociaż ciężko mi tu określać, kto jest dobry, kto jest zły. Pojawia się tu to samo, co w „Złej krwi”, żadnej czerni i bieli, jedynie odcienie szarości i nie da się określić, kto jest gorszy, a kto lepszy. Postacie ocenia się za całokształt: są irytujące bachory, rozpuszczone książątka, wuj, któremu o coś chodzi, ale nie wiesz czy to dobrze, czy źle i tak dalej. Całkowicie niewinny jest tylko Erasmus, a jego trzeba kochać, choćby świat miał się kończyć.
Chyba nie do końca tego się spodziewałam, ale to żadna wada lub zaleta. Biorąc się za „Zniewolonego księcia”, trzeba mieć świadomość, o czym to jest i lubić taką tematykę. Czytanie tego, kiedy ogólnie nie lubi się erotyki czy par jednopłciowych, to jak sprawdzanie, czy naprawdę tak wielu ludzi paruje Iron Mana ze Spider Manem. Można, ale jedynie będziesz zniesmaczony. I to nie tak, że to zrobiłam. (Nie sprawdzajcie, nie chcecie tego robić.)
„Masz bliznę - powiedział Laurent.”

*Serio, będzie marudny wywód na temat wszelkich problemów bookstagrama. Macie okazję jeszcze wspomnieć, co was denerwuje. Tylko bądźcie cierpliwi, tu trzeba porządnego przygotowania. ♥

17