Ariana | Blogger | X X X X

środa, 26 kwietnia 2017

Imperium Burz, Sarah J. Maas


Tytuł: Imperium Burz
Seria: Szklany Tron
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 863
Ocena: 10/10 (Ale zróbcie coś ze znikającymi literami na okładce, to mnie rani)
Opis:Nad Erileą gęstnieją czarne chmury. Erawan zbiera swoje złowrogie siły, by zadać światu ostateczny cios. Aelin Galathynius staje z nim do walki, by bronić królestwa i swoich bliskich. Dla Aelin droga do tronu Terrasenu dopiero się rozpoczęła. Młoda królowa cały czas poznaje swoje dziedzictwo i uczy się swojej magii. Im więcej jej używa, tym bardziej przekonuje się, jak potężny jest ogień krążący w jej żyłach.
Ale wie, że toczącej się wojny nie wygra w pojedynkę. Są przy niej przyjaciele i ukochany Rowan, lecz to nadal za mało wobec mocy Erawana. Nadszedł czas szukania sprzymierzeńców. Kto odpowie na wezwanie królowej Terrasenu?
Dla Aelin nie ma już odwrotu, świat, który zna, chwieje się w posadach pod naporem sił ciemności. Wrogowie otaczają ją ze wszystkich stron, w szranki poza Erawanem staje także legendarna, bezlitosna królowa Fae, która najwyraźniej ma wobec Aelin własne plany... Kiedy gra toczy się o tak wysoką stawkę, trzeba umieć poświęcić to, co najcenniejsze. Czasami jednak cena za zwycięstwo okazuje się zbyt wysoka...  


"Przysięgam, że bez względu na to, gdzie będę i ile będzie mnie to kosztować, stawię się, gdy wezwiesz mnie na pomoc. Chcę odwiedzić kilka osób, które są mi coś winne bądź coś mi obiecały. Chcę zebrać armię zabójców, złodziei, wygnańców i wieśniaków."


Sama nie wiem jak zacząć. Rany... 860 stron w dwa i pół dnia, zapomniałabym nawet o jedzeniu, gdyby nie pewna dobra dusza z pokoju obok. Powinnam przez tydzień dochodzić do siebie, płakać, wrzeszczeć i siedzieć w dole wielkości Wielkiego Kanionu. Chyba już się uodporniłam na roztrzaskiwanie mi uczuć przez Maas. Tak, koniec. Dotarłam do punktu, gdzie mogę żyć ze swoim cierpieniem w symbiozie. Ostrzegam uczciwie, jak nie jesteście takimi kosmitami, może poczekajcie do wydania kolejnego tomu? Lepiej dla was... Rany, ta recenzja to będzie jeden wielki pierdolec. 
Co tam w Erilei piszczy? Miało być tak pięknie, zakończenie "Królowej Cieni" było wręcz idealne, piękne, poza tym szczegółem w postaci króla Valgów zbierającego swoje demoniczne siły do podbicia całego świata i zmienienia go w jakąś ciemną norę. Poza tym? Świetnie, wracamy do Terrasenu. Czy to już pora na histeryczny śmiech? Przecież wszyscy wiedzieli, że autorka tak serio się nami bawi. Prędzej zacznę chodzić na wszystkie wykłady, niż Maas da nam chociaż 100 stron spokoju i szczęścia! To jak jest na serio? Aelin razem ze swoim dworem musi udowodnić, że jest gotowa tronu Terrasenu, zebrać armię zdolną zmierzyć się z Erawanem, odnaleźć Klucze Wyrda i przy okazji przeżyć. Tymczasem nasz ukochany demoniczny król zbiera swoje wszystkie paskudztwa siejąc niezły ferment na kontynencie o i czy to... Tak! Widzę na horyzoncie tą starą raszplę! Maeve, a może tak, no nie wiem? Umrzesz? Umrzyj, wszyscy ładnie proszą! Wojowników Fae zostaw, muszę sobie osłodzić życie! No i widzicie? Bajzel jak się patrzy i tak przez całą książkę. A, na końcu macie piękny spoiler niezwiązany z fabułą, w sumie tylko drobna informacja o pewnej cudownej postaci. Może komuś zrobię dzień. 
Czy muszę jeszcze komuś mówić, że z części na część "Szklany Tron" staje się coraz lepszy? Te książki są jak wino. (Tylko błagam, niech nikt nie bierze tego dosłownie! Nie chcę czekać na kontynuację dłużej niż to konieczne!) Ciężko mi jeszcze znaleźć cokolwiek, co byłoby w stanie wyrazić mój zachwyt stylem autorki w tej serii. (Temat innych książek na razie przemilczę.) To wręcz niemożliwe, żeby mnie tak sobie ustawić, żebym nienawidziła odpowiednich postaci, a odpowiednie uwielbiała. Naprawdę większości głównych bohaterek nie cierpię, a tu? No proszę, Celaena mnie kupiła, Aelin już miała mnie w garści. Nadal widzę różnicę między Zabójczynią, a Królową, więc wyobraźcie sobie moją radość, kiedy chociaż na trochę Aelin powracała do Celaeny, którą przecież szczerze pokochałam na samym początku. Mogłabym wyjść na każdą ich/jej wersję! Tym gorsza była dla mnie ta część, ale już ustaliliśmy chyba, że cierpienie jest w tej serii standardem. Reszta postaci? Kocham, wcześniej może niektórych nie tolerowałam, bo tak akurat były przedstawiane, a teraz sama nie mogę zdecydować kogo wolę. Dorian i Aedion nadal są moimi faworytami. Kto mi powie, że król Adarlanu i Dziwka Adarlanu nie są idealnym "czymś". Czym nie powiem, bo wyjdę na jeszcze większego kosmitę, na leczenie już za późno. Wiecie co jeszcze? WIĘCEJ CHOLERNYCH FAE! Lorcan to luj i łajdak, jego chyba nigdy nie zniosę, ale Gavriel i Fenrys? Chciałabym pluszaki z ich podobiznami. Poza tym bez zmian, Manon i Abraxos, moje mordeczki! Tak, koniec tych wynurzeń, chciałam tylko powiedzieć, że Sarah J. Maas jako autorka jest cholernie dobrą manipulatorką i nie zgadzam się z częścią jej decyzji odnośnie postaci, ale mimo to nie potrafię się na nią i jej biedne ofiary obrażać. Mimo wszystko Aelin/Celaena powinna pozostać w związku z ciastem czekoladowym i koniec bajki! 
"Imperium Burz" znowu coś mi tam poprzewracało w postrzeganiu całej tej serii. Poprzednie jeszcze przywodzą mi na myśl połączenie "typowej" fantastyki z urban fantasy. Wszystko przez szklany zamek i Rifthold. Odstępstwem może być "Dziedzictwo Ognia", ale je pożerałam jak wygłodniały student zupkę chińską, więc chwilowo pomijamy ten epizod. Piąty tom za to nagle postanowił przywołać mnie do innej serii. Nie wiem czy kojarzycie może "Kroniki Świata Wynurzonego" Lici Troisi. Czytałam je dawno temu, ale główna bohaterka podbiła moje serce, a fabuła oscylowała wokół wojny z mrocznym tyranem i magicznych artefaktów. Najbardziej mi chodzi o ostatnią część tej trylogii, bo tutaj właśnie seria zbiega się z "Imperium Burz". Koniec latania po dachach, kanałach i miejskich intryg, lecimy w nieznane krainy w desperackim poszukiwaniu ratunku od pochłonięcia przez mrok. Tak mniej więcej wygląda ta część, oczywiście w wielkim uproszczeniu, bo jest od diabła innych problemów. Przy okazji bycia dobrą książką, przypomniała mi o innych dobrych książkach. Mało tego, jakby taka część w "Szklanym Tronie" nie zaistniała, to straciłabym wiarę w wszechświat. Schemat bo schemat, ale świetny i dobrze wykorzystany. Fabularnie nie da się nudzić, problem się zaczyna, kiedy książka się kończy, a impreza nadal trwa, tylko ty siedzisz zamrożony w czasie jak taki kołek. Na Wyrda, dajcie mi kolejny tom! 
Z przyczyn oczywistych brakowało tu pewnej Marudy. Sama nie wiem czy nadal nie mam ochoty urwać Chaolowi łba, ale tęsknię za człowiekiem. Za to Rowana jest jakby dwa razy więcej. Ostrzegam, jeśli macie słabą tolerancję na romans, możecie mieć czasami stanowczo dość. Ja tam za Rowanem i Aelin jako parą nie szaleję (CIASTO CZEKOLADOWE!), ale nie razili mnie tak, jak niektóre pary. Przyznaję, kiedy dochodziło do nasilania romantycznego paplania, przesuwałem wzrokiem po tekście i leciałam dalej. Czy pójdę za to do piekła, to niech już ktoś osądzi, w razie czego zamawiam kocioł z widokiem. Jednak poza romansem ta para zwala z nóg. Idealni partnerzy w zbrodni, że tak powiem. 
Naprawdę ciężko jakoś dokładniej mi napisać co, jak i dlaczego bez zarzucania ciężkimi spoilerami. (Tak, tak! Słyszałam, spoilerowanie to zło! Już wracam do kotła!) Cierpienie, dzikie zwroty akcji, świetne postacie i fabularna bomba. To chyba idealnie określa "Imperium Burz", bo to po prostu jedna wielka burza. Łoho, ale żarcik rzuciłam! (Możecie mnie zabić, proszę.) Jeśli pokochaliście "Szklany Tron" tak, jak ja, to raczej nie dacie rady oprzeć się kontynuacji, jest jeszcze lepsza niż poprzednie części. Tylko mam nadzieję, że odrobiliście lekcje i przeczytaliście nowelki! To ważne, w tej serii już na pewno bez nich nie da rady. A w ogóle, to jest 2.30, jestem głodna jak cholera, a ta recenzja powinna trafić na stół któregoś z moich profesorów. Może wiedzieliby czy jest jeszcze dla mnie nadzieja. Także dzieciaczki, Was też już dopadło To Zakończenie? Też Was rozpaćkało na ścianie? Jeśli tak, to łączę się w cierpieniu. Byle jak najszybciej do kolejnego tomu. 
SPOILER! 
(Aedion Ashryver oficjalnie jest bi! UMIERAM, TYM RAZEM ZE SZCZĘŚCIA! CHOCIAŻ CZĘŚĆ MOJEGO SHIPU JEST W JAKIMŚ TAM STOPNIU PRAWDZIWA! DZIĘKUJĘ DOBRANOC!) 
Już możecie patrzeć. 


Lucy pozdrawia z krainy umarłych.
2

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Los w rękach widzów: Cela 7, Kerry Drewery

Tytuł: Cela 7
Tytuł oryginału: Cell 7
Autor: Kerry Drewery
Tłumaczenie: Patrycja Zarawska
Data premiery: 29 marca 2017
Wydawnictwo: Młody Book (Sonia Draga)
Liczba stron: 472
Krótka ocena: Jeśli mam ocenić tę książkę w kilku słowach, powiem jedynie: nie mogę doczekać się kolejnego tomu. A to chyba mówi samo za siebie.

Wyobraźcie sobie świat, w którym o losie przestępców decydują telewidzowie. Brzmi ciekawie? Dodajmy do tego wyraźny podział między ludźmi na biednych i bogatych, różnice w warunkach ich życia, ludzką zawiść i manipulację mediów - w taki sposób rysuje się obraz w "Celi 7", o której właśnie dziś chciałabym coś niecoś Wam powiedzieć.

Martha Honeydew jest nastolatką z nizin społecznych, sierotą, która zostaje posądzona o morderstwo uwielbianego przez tłumy celebryty, Jacksona Paige'a i przyznaje się do zarzucanego jej czynu. Sprawa wydaje się prosta - w końcu dziewczynę przyłapano praktycznie na gorącym uczynku, na miejscu zbrodni z bronią w ręku, czy można mieć jakieś wątpliwości co do jej winy? Widzowie reality show "Sprawiedliwością jest śmierć" mają tydzień (w ciągu którego oskarżona będzie przechodzić przez kolejne siedem cel śmierci) na zdecydowanie czy Martha ma stracić życie, czy jednak jest niewinna i powinna zostać uwolniona.

Gdy tylko przeczytałam opis, stwierdziłam, że ta książka to coś dla mnie. Zbrodnia, ciekawy motyw z głosowaniem widzów, nutka tajemniczości, a dodatkowo intrygująca okładka z niebieską tęczówką i kratami - nic więcej nie było potrzebne, by mnie przekonać. Z wielką ciekawością, ale i dozą dystansu, zasiadłam do czytania.

Jeśli chodzi o styl autorki - ogólnie nie mam większych zarzutów. Może miejscami było zbyt banalnie i potocznie, a co do pewnych momentów oczekiwałabym bardziej rozbudowanych opisów i mniej dialogu, jednak w jakiś znaczący sposób mnie to nie gryzło. Początkowo o wiele większym problemem była dla mnie przemieszana narracja. Książka prowadzona jest tak jakby z kilku różnych punktów widzenia: dostajemy pierwszoosobową narrację Marthy, trzecioosobową rzucającą światło na innych bohaterów, a także transkrypcję programu telewizyjnego "Sprawiedliwością jest śmierć". Wprowadza to nieco chaosu, jednak gdy przywyknie się do koncepcji przeplatania się tych wszystkich płaszczyzn, nabiera to pewnego sensu i wzbogaca historię. Osobiście lubię mieć możliwość spojrzenia na sprawę z różnych kątów i chociaż na początku czułam się przytłoczona ilością sposobów przedstawienia sytuacji, w końcu się to jednak sprawdziło i wszystko ładnie ze sobą zagrało.

Nie chcę tu nikogo oszukiwać, romans jest w tej książce dość wyraźny, ale na tyle ładnie wpleciony, że zupełnie nie przeszkadza, a jedynie uzupełnia historię i nadaje jej odpowiedni ton. Tworzy tym samym podstawę do pewnych sytuacji i psychologii postaci. Nie jest zbytnio nachalny, ale jednocześnie bez niego fabuła oraz bohaterowie wiele by stracili.

Skoro już o bohaterach... Martha jest naprawdę intrygującą postacią. Uparta jak osioł, idzie w zaparte. Wydaje się być twarda i nieustępliwa, jednak gdzieś tam kryje się w niej typowa kobieca delikatność, co zupełnie nie gryzie się z jej wizerunkiem. Poznajemy ją w ciekawym momencie życia, by w trakcie opowieści poznać jej wcześniejsze losy, które wcale nie są mniej intrygujące. Jej osoba w pewnym sensie zmusza nas do refleksji - czy i my mielibyśmy odwagę postąpić podobnie? Nie chcę tu zdradzać większych szczegółów, bo historia Marthy jest ciekawsza, gdy samemu odkrywa się ją z biegiem kolejnych rozdziałów.
O kolejnych postaciach mogłabym się jeszcze rozpisywać, ale daruję Wam i powiem już tylko o jednej postaci. Eve Stanton jest doradcą z urzędu i właśnie pod jej skrzydła trafia Martha. Kobieta wzbudza zaufanie i dość szybko znajduje wspólny język z nastolatką. Od początku nie wierzy w to, by młoda dziewczyna była winna i robi wszystko, by wbrew uparcie powtarzanym słowom dziewczyny "Ja to zrobiłam! Zabiłam Jacksona Paige'a!", udowodnić przed telewidzami jej niewinność. Myślę, że tej pani nie da się nie polubić - i nawet pewna tajemnica, którą poznajemy w trakcie nie jest w stanie zmienić naszego zdania o Eve.

Nie da się tu nie zauważyć, że każda z postaci ma swoje sekrety, które autorka odkrywa przed nami powoli - co osobiście bardzo cenię. Niektórych rzeczy, owszem, można domyślić się błyskawicznie, inne jednak zupełnie zaskakują, tworząc zgrabne zwroty akcji.

Jeśli więc lubisz tajemnice i niestandardowe, dość silne bohaterki, intryguje Cię wątek manipulacji mediów - to "Cela 7" może być czymś dla Ciebie! Osobiście polecam, naprawdę miło spędziłam przy niej czas.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania


0

środa, 19 kwietnia 2017

Unpopular opinions

Bry! Dziś promocja na buły, dwie w jednym poście! Przybywamy trochę pomarudzić, ponarażać się internetom. Nasz pierwszy TAG, żebyście mogli nas trochę poznać. Pokazujemy rogi, pazury, kły, a Lucy rzuca mięchem jak opętana. Unpopular opinions wjeżdża na bloga! Ale spokojnie, zaraz wrócimy do stanu mniej lub bardziej kochanych buł. Zapraszamy również do sekcji komentarzy, też się wyżyjcie, a co tam!

1. Popularna książka lub seria, której nie lubisz.

Lucy: "Rywalki", cholera jasna. Przeczytałam wszystkie części dzięki analizkom (analizki to jedyne dobre, co mnie spotkało podczas czytania tego). Ja nie wiem jak trzeba się postarać, żeby nawet wątek LGBT mnie dobijał. Główni bohaterowie to dla mnie takie kartonowe figurki, najbardziej irytujące Mary Sue i Antychryst. (Z całym szacunkiem dla Antychrysta, ale inaczej nie mogę określić pewnej postaci.) Ostatnio też mam ochotę kogoś zagryźć przez "Dwór cierni i róż", Maas zawiodła mnie na całej linii. Główna bohaterka jest niewyobrażalnie głupia, chociaż dobrze się zapowiadała, Tamlin jest jakiś nijaki, fabuła ni to jest, ni to jej nie ma. Miało być mrocznie, miała być przygoda, MIAŁY BYĆ FAERIE! W ostateczności dostałam najwyżej tak przerysowany czarny charakter, że to było bardziej komiczne, a reszta to rozdziabana romansem papka. Jedyne, co było dobre, to Lucien i Rhys, ale nawet Rhys nie jest w stanie mnie przekonać do drugiej części. A i dopełnię to "Igrzyskami Śmierci". Swego czasu ta seria wyskakiwała wszędzie, aż bałam się otworzyć lodówkę! Z tego powodu zraziłam się zupełnie.

Cupcake: Cóż, "Gwiazd naszych wina" zupełnie nie przypadło mi do gustu. Totalnie nie dociera do mnie fenomen tej książki - przeidealizowani bohaterowie, nazbyt głębokie przemyślenia nastolatków doświadczonych przez los. Rozumiem, że to miało być wzruszające, zmuszające do reflekcji i tak dalej, ale jak dla mnie wyszło kompletnie nienaturalnie. Oprócz tego mogę tu wspomnieć o kochanych przez praktycznie wszystkich Kruczych Chłopcach Maggie Stiefvater. Tak jak uwielbiam autorkę, tak sam "Król kruków" mnie nie zachwycił. Przynajmniej po pierwszym tomie pozostałam z totalnym niedosytem i poczuciem... znudzenia. Ale póki co nie spisuję serii na zupełne straty, wciąż usiłuję się zabrać za "Złodziei snów", trzymajcie kciuki!

2. Popularna książka lub seria, której wszyscy nienawidzą, ale Ty kochasz.

Lucy: Może nie "wszyscy", ale seria dość często obrywa, choć fanów też ma wielu. "Dary Anioła" moi drodzy. Kocham wszystkie książki o Nocnych Łowcach. Główna bohatera mnie denerwuje, ale w sumie przy całej reszcie nie miało to tak wielkiego znaczenia. Kocham Świat Cieni, większość postaci, fabułę też, chociaż jest bardzo schematyczna. Te książki po prostu mnie kupiły. Jest jeszcze "Mroczniejszy odcień magii", u nas na razie wyszła tylko jedna część i też wydaje mi się, że nie została zbyt ciepło przyjęta. Zakochałam się w alternatywnych Londynach, postaciach, pomyśle... Rany, książę Czerwonego Londynu jest moim cudownym dzieckiem.

Cupcake: Z tymi wszystkimi to gruba przesada, ale spotkałam się wielokrotnie z negatywnymi opiniami co do "Wyścigu śmierci" Maggie Stiefvater. Moi znajomi (może z powodu mojego nagabywania co do tej pozycji - Ty też, Lucy!) jakoś przez tę książkę nie przebrnęli, a wiele osób było zawiedzionych tym, że główna akcja to nie był tytułowy wyścig. Jest to jedna z moich ulubionych książek, krytyka co do niej więc dość mocno mnie boli. Inną książką, o której mogę tu wspomnieć jest "Czerwona królowa". Może nie pokochałam tej książki, ale zdecydowanie wspominam ją z uśmiechem na twarzy, czego nie można powiedzieć o wielu czytelnikach. Jak dla mnie jest naprawdę sprawnym miksem popularnych książek, co nie kłuje mnie specjalnie w oczy. Boję się jednak, czy po "Szklanym mieczu" nie zmienię zdania o serii, dlatego wciąż wstrzymuję się z czytaniem...

3. Trójkąt miłosny, w którym główny bohater/bohaterka, według Ciebie, wybrała złą osobę LUB literacka para, której nie lubisz.

Lucy: Po prostu nie cierpię Percabeth! Nie, chyba nie da się gorzej! Percy'ego uwielbiam, ale Annabeth to moja prywatna Nemezis. Jeśli mowa o trójkącie, to tutaj nawet nie da się mówić, o wybraniu "złej" osoby. Rachel sprawdza się w swojej roli i jest świetna właśnie w takim położeniu, z Percym jej sobie nie wyobrażam, ale... Nadal lepiej niż Annabeth. Do cholery jasnej, ona traktuje go jak ostatniego idiotę (chociaż nim NIE JEST), wszystkich traktuje jak debili, bo "och, ach, jestem córeczką Ateny, jestem taka super mądra, ja wszystko zaplanuję, bo ja wiem najlepiej, nie mogę ci normalnie odpowiedzieć, tylko muszę się popisać wszelką wiedzą, która i tak ci się nie przyda". Naprawdę... Już wolę Piper, ona przynajmniej nie zachowuje się jak najmądrzejszy pępek świata! Chwała jej, że w "Krwi Olimpu" jakkolwiek dała pannie Chase do zrozumienia, że czasem to swoje mądrości może sobie wsadzić!

Cupcake: Oh well, zdecydowanie należę do osób, które zazwyczaj kibicują przeciwnej stronie. Jak chociażby w sztampowym "Zmierzchu" - zawsze byłam za Jacobem! Edward nigdy do mnie nie przemawiał z tym swoim błyszczeniem i kłami; może zazdrościłam mu miodowych oczu, ale nic poza tym. Podobnie ma się sprawa co do "Igrzysk Śmierci", Peeta mnie nie porwał, ale... Gale również nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia (no dobra, zrobił, ale do Katniss zupełnie mi nie pasował). Czy nie lepiej sprawdziłby się trójkąt Katniss - bimber - Haymitch? ...okej, tylko żartowałam!

4. Popularny gatunek literacki, po który rzadko sięgasz.

Lucy: Romanse, nie cierpię romansideł! Paranormal też się do tego zalicza, omijam to szerokim łukiem. Czasami sięgam po coś, co jest blisko związane z romansem, tylko to są takie rzeczy jak 'The song of Achilles" czy "Nie poddawaj się", nie dość, że romans LGBT, to powiązane z fantastyką i albo emocjonalnym sponiewieraniem, albo totalną komedią.

Cupcake: Ogólnie patrząc, nie ograniczam się co do gatunków. Owszem, niektóre łatwiej wpadają mi w ręce, ale tak ma chyba każdy. W moje łapki najrzadziej trafiają chyba biografie i czyste przygodówki, naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio coś takiego czytałam. Oprócz tego New Adult i erotyki, jakoś nieszczególnie nam po drodze.

5. Popularny bądź uwielbiany bohater, którego Ty nie lubisz.

Lucy: Draco Malfoy i Severus Snape. Nie rozumiem zupełnie skąd hype na nich. Draco to taki rozpieszczony synalek tatusia. Można jeszcze uznać, że się wyrobił, jak dorósł, ale do mnie w ogóle to nie przemawia. Snape... No cóż, większość ludu pewnie chociaż raz spotkało się ze wzdychaniem do słynnego "Always", że Snape jest takim wielkim bohaterem, że się tak poświęcił. A pffffffff! Nikt nie widzi, że zawsze był tchórzem i egoistą? "Dumbledore, ratuj Lily, bo zrobiłem coś totalnie głupiego! Jej mąż i syn mogą umrzeć!" No naprawdę, gratuluję. Taka miłość, że ma się gdzieś, jak ona by się po takim czymś czuła? Potem się mścił na wszystkich Gryfonach, bo miał uraz do Jamesa, zachował się jak dzieciak. James miał na sumieniu trochę grzechów, ale nie robił niczego, czego nie widziało się wśród swoich rówieśników. Czy teraz ktoś się mści na gimnazjalnych upierdliwcach? Nie, a Snape mścił się na wszystkich po kolei i faworyzował swoich podopiecznych. Czy ktoś z jego fanów pamięta, jak panicznie bał się go taki Neville? Jak Snape traktował Lupina za samo wilkołactwo? Severus naprawdę wielokrotnie zachowywał się dziecinnie i nagannie, dlatego nie rozumiem za co to całe uwielbienie. Zrobił coś dobrego, tylko w jego wypadku to się nie równoważy.

Cupcake: Nie będę się tu za bardzo rozgadywać, bo takich znalazłoby się sporo. Nie da się ukryć, że tak jak Lucy nie przepadam za Draco. Nie mam pojęcia, skąd taki szał na niego, naprawdę. Wciąż kojarzy mi się z takim maminsynkiem (tatinsynkiem? whatever!) i zupełnym tchórzem. Nawet masa fanficków, które dawniej czytałam, mnie do niego nie przekonała... Oprócz niego na mojej długaśnej liście honorowe miejsce zajmują takie postaci jak Peeta Mellark, Edward Cullen, Katniss Everdeen czy... Harry Potter. No cóż, Wybraniec nigdy nie był moim ulubieńcem, jego przygody wciągały mnie bez reszty, ale on sam nie rozkochał mnie w sobie zupełnie.

6. Popularny autor, za którym nie przepadasz. 

Lucy: Wracamy do punktu pierwszego! Kiera Cass. Po prostu jej nie trawię. Jest strasznie infantylna, co potwornie się odbija na jej stylu, tworzy przesłodzone postacie, oparte na stereotypach (Celeste chyba jest tu świetnym przykładem, geja też świetnie wrzuciła w sztywne ramy, aż w analizie zyskał sobie miano Project Runway), Mary Suizm to chyba jej drugie imię. Dodajmy do tego urywanie wątków zaraz po odratowaniu tyłka głównej bohaterce, totalnie przerysowane podziały społeczne (a Dwójki to niech będą tępymi dzidami zainteresowanymi tylko plotami i kolorowymi magazynami) i The Best Of czyli król zbyt smutny, żeby rządzić! Nie, no spoko, rozumiem załamanie nerwowe, ale zrzucanie całej odpowiedzialności za rozsypujące się państwo na barki osiemnastolatki, która to w sumie ma prawo być jeszcze bardziej roztrzęsiona, a tu tatuś zrzuca jej na głowę ogarnianie państwowego bajzlu i jeszcze ma przy tym wybrać sobie męża i pocieszać rodzeństwo, bo jej ojciec jest "zbyt smutny". Nope, pani Kass, nie tak działa królowanie i rodzicielstwo, a tego drugiego matka powinna być chyba świadoma, nie?
Mało? J. K. Rowling! Potter to Potter, ma swoje lepsze i gorsze strony, ale sentyment zawsze pozostaje, za to Rowling w ogóle nie trawię! Robi wszystko, żeby tylko o niej nie zapomniano, "Przeklęte Dziecko" to jakiś żart, a to, co wymyśla na swoim twitterze? Kurde, jak to gdzieś na tumblrze kiedyś padło "Zaraz napisze, że Tiara Przydziału była transseksualna". Nie mam nic do transów, mam problem z tymi "gorącymi newsami" pani autorki. Pamiętacie głośną sprawę z aktorką, grającą Hermionę w teatrze? Nie, nie udowodni mi, że nigdzie nie podała koloru skóry Hermiony i zamiast zachowywać się, jakby każdy, kto powie inaczej był rasistą powinna napisać, że ta aktorka dostała rolę, bo była najlepsza na castingach. Tak tylko próbowała nawciskać czytelnikom głupot. Teraz niby taka wspierająca mniejszości, ale też - po fakcie! Dumbledore jest gejem, tak, cieszmy się z reprezentacji LGBT... Tylko po co wspomnieć o tym, kiedy jego brat opowiadał o młodości Albusa? Lepiej powiedzieć kilka lat po premierze, bo będzie pewność, że nie wywoła takiego skandalu, a hajs będzie się zgadzał. Nie przeczę, że wspiera wiele szczytnych akcji, ale zastanówmy się czemu ona tak uparcie stara się wszystkim o sobie przypominać? Potter się skończył i o ile "Fantastyczne Zwierzęta" były świetne, tak wszystko inne jej ni diabła nie wychodzi, jedynie irytuje fanów.

Cupcake: Odpowiedź jest tylko jedna - John Green. Wystarczyło mi "Gwiazd naszych wina", by stwierdzić, że się z tym autorem nie polubię. Jego styl zupełnie mi nie podszedł, nie wspominając nawet o postaciach. Wątpię, bym jeszcze kiedykolwiek sięgnęła po jakąś książkę tego wychwalanego przez praktycznie wszystkich autora. 

7. Popularny wątek/motyw, którego masz już dosyć.

Lucy: "O nie, którego mam wybrać?", nie cierpię tych miłosnych rozterek głównych bohaterek. Świat się może palić, walić, a one będą rozkminiały, z którym facetem się umówić! Męczą mnie już też wszystkie książki z nieuleczalnie chorymi nastolatkami, każda jest nazywana fenomenem, bo opisuje jakąś szczególnie przykrą przypadłość. Niby powinno mnie to ruszyć, ale tak serio przy tych zapowiedziach mam ochotę przewrócić oczami. Do świętej trójcy dorzucę też "Tą jedną jedyną super heroinę, jedyną tak silną główną bohaterkę, która ma zbawić cały świat". NOPE. Jeszcze głównych bohaterów jestem w stanie polubić, bo oni nie są idealizowani. Najczęściej reagują na takie rzeczy jak "Chłopie, ale, że ja mam ogarnąć ten burdel?", a panie to wiecznie chcą pokazać, jakie to one są super niesamowite, chociaż wszystkie są dokładnie takie same i byłyby w czarnym dupsku, gdyby nie cała reszta postaci, która im pomaga. Jestem zwolenniczką grupy postaci, które mają jakiś bajzel do ogarnięcia. Raz, że jest zabawniej, a dwa, że wtedy są bardziej stonowane pod względem "Och, ale jestem zajebista".

Cupcake: Podbijam trójkąty miłosne. Mam ich po dziurki w nosie. Jest tego tak dużo wszędzie, że teraz nawet jak trójkąta w książce nie ma, będę doszukiwać się go uparcie z przyzwyczajenia. Dodam do tego bohaterki rozmemłane szare myszki, które bez faceta nawet słowa nie powiedzą - te drażnią mnie chyba nawet bardziej niż te, które uważają się za kolejny cud świata. Naprawdę, potwornie irytują mnie postaci, które nie potrafią podjąć same żadnej decyzji - co prawda ja też mam z tym problem, ale jednak w książkach takie bohaterki mnie dobijają. Do tego dorzucę jeszcze postaci, które są takie rozmyte, płynne, jakby autor sam nie wiedział, jakie mają być. Meh.

8. Popularna seria, której nie chcesz przeczytać.

Lucy: "Igrzyska Śmierci" - nie, za dużo tego było. Mam dość, po książki już nie dam rady sięgnąć! "Niezgodna" już w ogóle mnie odrzuca. "50 twarzy Grey'a" odpada w ogóle, nie rozumiem jak to mogło się aż tak wybić. I... "After"! Trzy razy NIE! Odrzuca mnie fakt, że to fanfik o *ehem* PEWNYM zespole przerobiony na coś "oryginalnego" (ani trochę) i wydany z Wattpada. Dodajmy do tego milion streszczeń w stylu "Ciągle się kłócą, ona obwinia go o wszystko, robi coś głupiego, uprawiają seks, znowu się kłócą". Zeusie szumiący, musiałabym się nienawidzić!

Cupcake: Jeszcze jakiś czas temu bez wahania wskazałabym "Dary Anioła". Miałam wrażenie, że ta seria jest dosłownie wszędzie, byłam nią bombardowana z każdej strony. W zeszłym roku jednak przełamałam się i zaczęłam swoją przygodę ze światem Nocnych Łowców. Myślę, że teraz taką serią, która coraz bardziej mnie od siebie odpycha jest "Więzień labiryntu". Wiele osób czytało, wiele osób poleca, jednak z drugiej strony nasłuchałam się tylu narzekań na książki Dashnera, że wątpię, bym miała w najbliższej przyszłości chęć się za nie zabrać. Filmy obejrzałam - i wystarczy.

9. Mówi się, że „Książka jest zawsze lepsza od filmu", ale który film lub serial, podobał Ci się bardziej niż książka?

Lucy: Zabijcie mnie, ale ekranizacje "Więźnia labiryntu". Nie mogę się doczekać "Leku na śmierć", chociaż książki jeszcze nie przeczytałam. Poprzednie dwie części mnie wymęczyły, ciągnęły się jak diabli, wykonanie było takie sobie i Tereska! Wszędzie pełno Tereski, Thomas ciągle o Teresce! Nie cierpię tej zarazy, to jedna z najbardziej irytujących postaci książkowych. Filmy były w stanie zainteresować mnie książkami, czy na odwrót byłoby podobnie? Wątpię.

Cupcake: To trudne pytanie, bo jednak zazwyczaj zdecydowanie wolę książkowe wersje historii. Jedyną ekranizacją, jaka przychodzi mi na myśl to "50 twarzy Grey'a". Historii się nie zmieni - jak marna była, tak i jest - ale w filmie przynajmniej nie musimy męczyć się z tragicznym stylem autorki i dennymi przemyśleniami głównej bohaterki. Nie polecam, ale w razie czego radzę sięgnąć po film a nie książkę.

I tym akcentem kończymy marudzenie! Chciałybyśmy jeszcze nominować kilka osób:
Imperium Książkomaniaczki
Różowe Recenzje (Polecam też obczaić jej etui na książki! ~Luś)
Booksunset
Zakładka 

A jak komuś jeszcze się chce, to niech też czuje się nominowany. My się kłaniamy. Kurtyna!
3

piątek, 14 kwietnia 2017

Akuszer Bogów, Aneta Jadowska


Tytuł: „Akuszer Bogów” 
Seria: Cykl o Nikicie 
Autor: Aneta Jadowska 
Wydawnictwo: Sine Qua Non 
Ilość stron: 397 
Ocena: 10/10 + dodatkowe punkty za oprawę graficzną 
Opis: Wszystko, w co wierzyła, okazało się kłamstwem. Nie wie już, kim jest ani czemu przez większość życia karmiono ją bredniami. Była mistrzynią fałszywych tożsamości, a teraz na niczym nie zależy jej tak mocno, jak na poznaniu tej prawdziwej. 
Zdradzona przez najbliższych, ścigana przez płatnych zabójców i nękana przez domagające się uwagi duchy przeszłości, rusza do kolebki wszystkich strachów – do magicznej Norwegii, gdzie wszystko się zaczęło.  Tam czekać będą na Nikitę ludożercze trolle, boskie pszczoły, niespuszczające jej z oka kruki i tajemniczy Akuszer Bogów. Odpowiedzi oczywiście też – ale czy takie, jakich oczekuje?  Jedno jest pewne: nie będzie to spokojna i sentymentalna wyprawa do źródeł. 

"Trolle są beznadziejne w karaoke."


Znacie to piękne uczucie, kiedy kończycie pierwszy tom serii i akurat ukazuje się kontynuacja? To jedna z najpiękniejszych chwil w życiu czytelnika. Przebija to możliwość spotkania z autorem bądź autorką, porozmawiania chociaż chwilę i zdobycia podpisu na świeżutkim egzemplarzu książki. Taki swój książkoholikowy pierwszy raz miałam przyjemność przeżyć dzięki Anecie Jadowskiej, w cudownym klimacie małej księgarni na starym mieście, z ciasteczkami i w otoczeniu innych fantastycznych świrów. Najpierw stres, bo wstydliwy ze mnie potworek, bo jak już zobaczyłam autorkę na żywo to weszłam w fazę „wow”, a potem wszystko tak sobie zniknęło przy świetnej rozmowie. Uśmiecham się na każde wspomnienie tych kilku minut. Dedykacja jest jeszcze piękniejsza, daje mi dodatkowego pisarskiego kopa. (Emmm, przyda się rozruszać moją Piwnicę!) Wydawnictwo również dało radę, kocham je całym sercem za podejście do czytelników i piękne dodatki w postaci pocztówek i naklejek. Wróciłam szczęśliwa i obłowiona, a co z samą książką? No właśnie... 

„Dziewczyna z Dzielnicy Cudów” kupiła mnie całkowicie. Pięknie wykreowany świat, akcja pędząca jak Struś Pędziwiatr, piękne ilustracje, tajemniczy, świetnie wykreowani bohaterowie, w tym mój pluszowy miś Robin! Kurde, przysięgam, że wyściskałabym go za wszystkie czasy! To taka postać, której nie da się nie lubić. Nic dziwnego, że zabrałam się za „Akuszera Bogów” z uśmiechem szaleńcy, przygotowałam zapasy żarcia, bo przez Nikitę zawsze głodnieję i zapięłam pasy gotowa na kolejny fabularny rollercoaster. No i się zaczęło od... herbatki! A potem nastąpiło solidne pierdolnięcie. Poprowadzenie fabuły w tej części trochę się rozbiegało z tym, czego zaznałam w pierwszej części. To pewnie przez Norwegię, nadała takiego spokojniejszego klimatu. Wiecie, te leśne krajobrazy, duchowa podróż Nikity, więcej flashbacków... Pfff i tak co chwila ktoś dostawał po mordzie, chociaż czułam się przy tym jakoś tak wyciszona. Na początku jeszcze dało się zaznać klimatu Warsa: czkawki, pościgi, rany postrzałowe i zakupy w Ikei. Nie ma to jak spokojne życie płatnych zabójców przeplatane z meblowaniem mieszkania i grillem. Czuje się taki lekki surrealizm, ale to jest Wars, za to kocham to miasto. Autorka po raz kolejny stworzyła wciągającą intrygę i mistrzowsko splotła ją z wątkami pozostałymi po pierwszej części. Przy okazji zwiedziłam Norwegię i skrawek Asgardu. Pytanie, co teraz? Jestem prawie pewna, że przez kolejne części będziemy prowadzeni do jakiegoś ostatecznego starcia Nikity z Ernstem, tylko w międzyczasie doszło do takiego rodzinnego zaplątania, że nie jestem pewna, czy nagle nie dojdzie do cholernego Ragnaroku. (To nie żadna sugestia, zamawiam ładne zakończenie dla Nikity i Robina. Zasłużyli sobie.) 
Nie byłabym sobą, gdybym nie zachwyciła się postaciami, a tych tu się uzbierało. Nie mogłam się doczekać kontynuacji wątku Nikity i Robina. Razem tworzą nieidealnie idealną parę partnerów, bywają przekomiczni w swoich przekomarzankach, ale też kochani. Pokryci krwią i kochani, ale kto by zwracał uwagę na szczegóły? Miło się obserwowało, jak ich relacja się rozwija i dojrzewa, jednak różowa orteza to była przeginka, za to sama bym zamordowała. Poza nimi pojawia się cała masa postaci, w tym Kosma i Ture. Sama nie wiem, którego z braci Nikity byłam bardziej ciekawa. Obaj byli na swój sposób zaskoczeniem, jednak chyba bardziej przepadam za Ture. Kosma kojarzy mi się z takim miłym nerdem albo zapaleńcem informatyki, ale nie jest mi specjalnie bliski. W wątek Ture za to się wciągnęłam - gdyby powstała o nim oddzielna książka, byłabym w niebie. Nie wiem, jak to jest, że jestem w stanie zachwycić się większością postaci wykreowanych przez panią Jadowską, szczególnie, że jestem postaciową marudą. Oby tak dalej, chcę mieć więcej do kochania. 
Już podsumowując, „Akuszer Bogów” sprawdził się jako kontynuacja „Dziewczyny z Dzielnicy Cudów”. Po pierwszej części niekoniecznie tego się spodziewałam, ale było to przyjemne zaskoczenie. Może przydała się taka miła odmiana w postaci Norwegii, żeby w kolejnej części wrócić do szalonego Warsa. (Warsu? Zapomniałam, przepraszam!) Odbyłam podróż przez piękny kraj, ze świetnymi postaciami i mitologią nordycką w tle, jestem szczęśliwa. Poza głównymi wątkami było też wiele pobocznych, słodkich niczym puszyste kociątka albo przykrych jak moje oceny końcowe. W sumie wszystkie moje potrzeby zostały zaspokojone, ale... Znowu zostałam w tym dziwnym stanie, że niby wszystko jest w porządku, zakończenie jest ładne, spokojne i w ogóle nikt nie umiera, świat się nie kończy, ale w tyle głowy pozostaje ten niepokój. Musi być kolejna część, czuję to w kościach, poza tym pozostało jeszcze trochę wątków i czuję, że przybędą kolejne. Cholera, skądś to znam i wiem, że autorka, która teraz przychodzi mi na myśl budzi we mnie pełną miłości nienawiść za zostawianie mnie w stanie miazgi na kolejny rok. Nie wiem czy się bać, czy cieszyć, ale „Akuszera Bogów” polecam całym przegniłym sercem. A i pozostawiam tu wór miłości dla ilustratora! Człowieku, sprawiasz, że moje życie staje się piękniejsze!

Na koniec chciałam Was powitać w naszym cyrku na kółkach bloggerze. Mam nadzieję, że niedługo się rozkręcimy. Proszę fajerwerki i w ogóle! Miło mi, że tu zajrzeliście, jam jest Buła Lucy i przysięgam wam, że recenzje Cupcake będą lepsze. Zostańcie dla niej, ja tu będę nadwornym diabłem/błaznem.

Niech Moc będzie z Wami!
Lucy
3