Ariana | Blogger | X X X X

środa, 29 kwietnia 2020

Tak wiele stracić i tak wiele zyskać: Narodziny Królów, C. S. Pacat



Seria: Zniewolony książę
Tytuł: Narodziny królów
Autor: C.S. Pacat
Wydawnictwo: Studio JG
Ilość stron: 387
Ocena: 10/10
Opis: Gdy szokująca prawda wychodzi na jaw, Damen zmuszony jest stanąć przed Laurentem jako następca tronu Akielos, a zarazem mężczyzna, który zabił jego ukochanego brata. Czy książę Vere zdoła przekonać się do zawarcia sojuszu z kimś, kogo od lat nienawidził i pragnął jego śmierci?
Tymczasem wojska regenta zmierzają na południe, gdzie swoje siły gromadzi również Kastor. To właśnie stolica Akielos stanie się areną, na której rozstrzygną się losy obydwu królestw. Czy Damen i Laurent zdołają odsunąć na bok prywatne urazy, zjednoczyć wrogie sobie armie i pokonać uzurpatorów, którzy odebrali im trony? Żaden z nich nawet nie podejrzewa, jak daleko sięga intryga regenta i jakie odkrycia czekają u kresu tej wyprawy...

„Pewnie nigdy byś nie przypuszczał, że książę może zazdrościć niewolnikowi.


Ta książka była tak dobra, że nawet nie wiem, jak zacząć. Mam ochotę trochę sobie pokrzyczeć. Jeżeli w poprzednich częściach się zakochałam, to na moje odczucia względem tej trzeba znaleźć jakieś nowe określenie. Jeszcze nigdy tak szybko nie zaczęłam szukać fanficów. Piszę tę recenzję dosłownie dzień po przeczytaniu i jestem już tak stęskniona za Damenem i Laurentem, że rozważam sprzedaż nerki, żeby móc sobie zamówić zbiór opowiadań. Naprawdę, jest niewielu autorów, którzy potrafią mnie tak mocno związać ze swoimi postaciami. C. S. Pacat udało się to po mistrzowsku. „Narodziny królów” były po prostu idealne.
(Mały przerywnik, właśnie zauważyłam, że mam w pokoju pająka i zaczyna, się martwić, że zje mi twarz jak pójdę spać. Żegnaj okrutny świecie.)
Dobra, kochani moi, nie oszukujmy się. Nie mogę opowiedzieć o fabule bez spoilerowania poprzednich części, więc hm, jeśli zastanawiacie się, czy „Zniewolony książę” jest dla was, tutaj macie linki do recenzji poprzednich części:

Fabuła zaczyna się dokładnie tam, gdzie się zakończyła w poprzedniej części. Do Ravenel przybywa akieloński oddział pod dowództwem starego przyjaciela Damena. Powoli wszyscy się dowiadują, że jest on księciem Damianosem, w powietrzu wisi drama między nim a Laurentem. Jednak mimo wszystko książęta łączą swoje siły, żeby odzyskać panowanie nad Vere i Akielos. To jest dosłownie cała fabuła, jeżeli mam omijać spoilery. Damen i Laurent muszą ogarnąć, co się między nimi dzieje, przy swoich ludziach zachowywać się jak darzący się szacunkiem władcy i odebrać władzę Kastorowi oraz Regentowi.  Proste jak budowa cepa, nie? No kurde, nie z Laurentem i jego wujem. W tej części ich intrygi robią się jeszcze bardziej pokręcone i niebezpieczne. Zakładam też, że jeżeli ktoś dociera do trzeciego tomu tej serii, jest już totalnie wciągnięty w relacje między książętami. To jest równie ważny wątek, a w „Narodzinach królów” jest tego więcej niż w dwóch poprzednich częściach. Tym sposobem Pacat zrobiła naprawdę wciągającą książkę, mając tak naprawdę dwa wątki. Jasne, pojawia się kilka pobocznych linii fabularnych, ale one są bardzo ściśle połączone z główną osią historii.
Narodziny królów” są jedną z takich książek, która praktycznie cały czas gra na emocjach czytelnika. Nie potrafiłam jej czytać spokojnie: albo panikowałam nad losem książąt lub ich związkiem, albo się nad nimi rozpływałam. Ze względu na to, że większość tekstu jest napisana z perspektywy Damena, mogę go obwiniać o to, że razem z nim zakochałam się w Laurencie. Ja dosłownie przeżywałam to, jakby nastąpiło jakieś połączenie naszych umysłów. Muszę przyznać, że nie często zżywam się aż tak mocno z historią, ale jak już to się dzieje, nie ma siły, żeby książka mi się nie spodobała. Przynajmniej do tej pory się tak nie zdarzyło. Bardzo spodobała mi się dynamika między książętami w tej części. Jak obaj na swój sposób radzili sobie z tym, co już wydarzyło się między nimi, co do siebie czuli i rolami, w jakich teraz się znaleźli. Na początku to była tak mocna mieszanka miłości i nienawiści, że spodziewałam się po nich obu wszystkiego. Było mi równocześnie przykro, ale też nie mogłam przestać się rozpływać nad tym, jak Laurent potrafił po cichu wbijać szpilę Damenowi, udając przy tym, że stosunki między nimi są całkowicie w porządku, bo tego wymagała sytuacja. W ogóle Laurent sprawiał, że co dwie strony musiałam przerwać, żeby pozachwycać się tym, co akurat zrobił. To były naprawdę różne rzeczy. Czasem chodziło o to, że był niesamowicie uroczy i kochany, czasem zaskakiwał mnie swoim tekstem albo jakąś cwaną intrygą, on w tej części przekroczył tyle granic, że po prostu nie mogę. Nawet opowiedział o przygodzie w burdelu! Albo zaliczył przypał z jednym ze swoich cwanych planów, ale zrobił to w tak genialny sposób, że do teraz nie wierzę, że to się wydarzyło. Gdyby człowiek mógł wybuchnąć z nadmiaru emocji, już nie pisałabym tej recenzji, a jeszcze nie zaczęłam o zakończeniu… Po pierwsze, to powinno być jeszcze co najmniej 20 stron, którymi mogłabym się nacieszyć, bo koniec nastąpił w momencie, gdzie kończyła się fabuła, ale nie moje potrzeby na więcej Damena i Laurenta! Ostatnie rozdziały kilka razy wprawiły mnie w stan przedzawałowy. Pacat tak sobie obmyśliła całą fabułę, że mogła tam rzucać seriami plot twistów. Mało tego, na ostatnie strony walnęła jeszcze symboliką i tak się zabawiła przeszłością książąt, że prawie się rozpuściłam nad tym, jakie to było idealne pod względem literackim. Dość proste, ale i d e a l n e! Dlatego też naprawdę powinien tam być epilog, który pozwoliłby mi na uspokojenie emocji. Jak mogę podsumować w jakiś sposób swoje uczucia to hm… Kojarzycie tą scenę z pierwszego Shreka, jak Shrek i Osioł pojawiają się w Duloc? Wiecie, kiedy trafiają na tą budkę ze śpiewającymi lalkami i Osioł krzyczy, że on chce jeszcze raz? Po „Narodzinach królów” jestem osłem. A w ogóle to ta scena ma super przeróbkę w Halloweenowym dodatku do Shreka, kiedy nasz ukochany ogr z baśniową ekipą wpadają do opuszczonego Duloc. Polecam.
Kończę już o tym, jaka jestem emocjonalnie rozjechana. Są jeszcze dwie ważne rzeczy, o których muszę tu napisać. W pierwszej kolejności – kontrowersje. Odkąd „Zniewolony książę” został wydany po polsku, już ileś razy czytałam, że autorka pochwala, a nawet fetyszyzuje niewolnictwo i pedofilię. Bo przedstawiła to w książce. Bo w przedstawionym świecie jest na to społeczne przyzwolenie. Przepraszam, ale nauczcie się czytać ludzie. Jak ktoś miał wątpliwości to „Narodziny królów” są moim dowodem, że jest inaczej. Od samego początku łatwo jest wyczytać, że główni bohaterowie (których przecież czytelnicy mają darzyć sympatią i są głównym środkiem przekazu w tekście) nie pochwalają tego. No Damen musi trochę przeorganizować swoje poglądy, co też jest ważne i cieszę się, że zostało to pokazane w całej serii. Autorka opisuje te rzeczy jako mniej lub bardziej akceptowane przez społeczeństwo Vere i Akielos, ale przy okazji robi to w taki sposób, żeby czytelnik mógł odczuć, że wcale nie jest to dobre, a tym bardziej pochwalane czy gloryfikowane. Czy naprawdę lepiej byłoby traktować ludzi jak idiotów i przy tych fragmentach dopisywać, że oj oj, pamiętajcie, że to jest złe? Naprawdę? O wiele lepszy przekaz uzyskuje się przy zastosowaniu odpowiedniej stylistyki czy odczuć bohaterów, z którymi „spędzamy” większość książki. Lepiej odczuć na sobie ten dyskomfort niż przeczytać coś, co i tak wiemy. Naprawdę cieszę się, że Pacat wprowadziła te wątki, ja w niewielu książkach popularnych zetknęłam się z podobnymi przekazami, chyba jeszcze mało który autor nie próbował sprawić, żebym czuła się źle podczas czytania. Nie w takim sensie, że sama książka była okropna, ale żebym czuła psychiczny dyskomfort. Odnośnie pedofilii, hej, pamiętacie, kto to robi? Regent, ten totalnie najgorszy człowiek w całej serii, który i tak wzbudza w czytelnikach niechęć, a jego zamiłowanie do młodych chłopców jedynie mocniej wpływa na ten obraz. I jest w tym jeszcze jedna ważna rzecz [SPOILER] Regent również wykorzystywał w ten sposób Laurenta. Ogólnie wychodzi to na jaw dopiero w 3 tomie; ja domyśliłam się po pierwszym przez pewne wzorce zachowań Laurenta. Kiedy już się wie, zauważa się, jak wielki wpływ miało to na kształtowanie się jego osobowości i jak wiele zachowań księcia wynika właśnie z tego. Dobrze rozumiem, czemu to się pojawiło w tej serii, a również bez takiego przedstawienia Regenta wydawałoby się to trochę mniej trzymać kupy. [KONIEC SPOILERA] Jeżeli zaś chodzi o niewolnictwo, to należy zwrócić uwagę na dwie ważne rzeczy. Cała seria jest mocno wzorowana na starożytnych społeczeństwach Rzymu i Grecji (głównie Akielos), w których niewolnictwo było czymś na porządku dziennym. Bez tego wątku cała fabuła nie miałaby większego sensu - w końcu Damen został wysłany do Vere jako niewolnik. Od samego początku „Zniewolonego księcia” Pacat nam pokazuje, jak tytułowy książę coraz bardziej zauważa, jak niesprawiedliwy i zły jest to system. Laurent od samego początku nim gardzi. Do tego [SPOILER] w „Narodzinach królów” obaj otwarcie rozmawiają o zniesieniu niewolnictwa po odzyskaniu władzy. [KONIEC SPOILERA] Ludzie, proszę, czytajcie ze zrozumieniem! Literatura popularna to nadal pewna forma sztuki, którą należy umieć interpretować. Wiecie, jakie to by było toporne, gdyby autorka pisała o wszystkim wprost? Wyobraźcie sobie, ile tekstu nagle wyleciałoby z książki. Już nie mówiąc o tym, że o wiele większy wpływ na czytelnika wywrze to, że sam zauważy, jakie coś jest złe.
Drugą kwestią jest erotyka, bo wydaje mi się, że ludzie dalej myślą, że to jednak książka o gejowskim seksie. W pierwszym tomie tak została przedstawiona kultura Vere, więc to cały czas pojawiało się gdzieś w tle. W drugiej części verańscy żołnierze często do tego nawiązywali, bo to nadal była ich kultura, no i pojawiło się kilka scen. W „Narodzinach królów” ograniczyło się to jeszcze bardziej. Znowu było kilka fragmentów między Damenem i Laurentem, raz na jakiś czas jakieś teksty, przez większość czasu autorka skupiała się na fabule i relacjach między postaciami. Poza tym nie będę udawać, że nie podobało mi się, że ta erotyka się pojawia. Cokolwiek, nie jestem idealnym czytelnikiem, a tym bardziej recenzentką (tą to jestem tragiczną). Pacat po prostu potrafi napisać to dobrze, bez żadnego dziwnego rozpadania się na kawałki, podwijania palców, świętego Barnaby i tak dalej. Nie robi o tym całych rozdziałów, kiedy fabuła czeka, nie rozwleka się zbytnio. Nigdzie nie lata czyjś niemożliwie wielki interes. Ta kobieta potrafi pisać erotykę ze smakiem, bez zbędnych opisów, które wywołują głębokie zażenowanie i ból istnienia. Nie ma potrzeby przedstawienia kogoś jako najwspanialszego faceta we wszechświecie, żeby fanki mdlały i się rozpływały. Ona po prostu potrafi to pisać i nie daje się zbyt mocno ponosić fantazji, więc nie jest to też totalnie odrealnione. Nie, żebym miała jakieś doświadczenie, ja tylko czytam fanficki. I tak, patrzę na ciebie, Maas! Do dzisiaj mnie lekko wzdryga po Dworach!
Dobra, mam nadzieję, że napisałam wszystko, co chciałam. Jak nie, to najwyżej walnę kolejny post, bo o tej serii to ja mogę pieprzyć, ile wlezie. No i jeszcze czekają mnie opowiadania, niech tylko znajdzie się jakiś wolny pieniądz. Mogę tylko dodać, że pijany Laurent był czymś równie stresującym, co cudownym. Za to Makedon po kilku głębszych stał się tym wujkiem, który wszystkim opowiada, jacy są super wspaniali. Kocham! Po tym już naprawdę powinniście wiedzieć, czy chcecie to czytać, czy też nie. Ja od siebie mogę z całego serducha polecić, jeżeli tylko tematyka was nie odstrasza! Osobiście mogłabym jeszcze przeczytać całą książkę o tym, jak Damen i Laurent sobie żyją, bez większych intryg i dram. Pacat pisze tak dobrze, że mam ochotę przeczytać całą serię jeszcze raz dla samej przyjemności czytania i z tęsknoty za książątkami. (Borze, mam pierdylion książek do przeczytania, ale naprawdę to rozważam.)


0

niedziela, 26 kwietnia 2020

"Bycie martwym jest fajne": Zabójcza zabawa, Alex Bell

Tytuł: Zabójcza zabawa
Tytuł oryginału: Frozen Charlotte
Autor: Alex Bell
Tłumaczenie: Weronika Różycka
Data premiery: 18 marca 2020
Wydawnictwo: Młody Book
Liczba stron: 302
Krótka ocena: Po przeczytaniu ostatniej strony, zostałam z kompletnym mętlikiem w głowie i chęcią poznania kolejnej części natychmiast (bo będzie kolejna, prawda?). Powoduje dreszczyk niepokoju i potrafi zaskoczyć!

Ciężko będzie mi opowiedzieć Wam o fabule tej książki, bo jest jak pajęcza nić - każdy element jest w jakiś sposób ze sobą powiązany i zdradzenie nawet najdrobniejszej rzeczy może odebrać Wam znaczną część przyjemności z czytania. A tego Wam robić nie chcę, bo wielkim plusem Zabójczej zabawy jest właśnie to skomplikowanie i zawikłanie. Jeden sekret wiedzie do kolejnego, ukrywając jeszcze inny. Istna piramida tajemnic! Wierzcie mi - albo zapytajcie mojej siostry! - wielokrotnie odkładałam książkę na chwilę na bok, by dać sobie moment na przetrawienie kolejnego niespodziewanego odkrycia.

No dobra, ale o czym opowiada Zabójcza zabawa?
Nastoletnia Sophie ma spędzić wakacje u kuzynowstwa na wyspie Skye. Craigowie, bo tak mają na nazwisko, mieszkają na wyspie Skye w budynku, który dawniej był szkołą dla dziewcząt zamkniętą po pewnych niezbyt przyjemnych incydentach. Rodzina ta jest dość specyficzna - ojciec artysta, matka zamknięta w zakładzie psychiatrycznym, muzyczny geniusz Cameron z okaleczoną ręką, chodząca perfekcja o nienagannym uśmiechu Piper, zamknięta w sobie Lilas i... Rebecca. Rebecca, która zginęła siedem lat wcześniej. Naprawdę boję się zdradzić Wam coś więcej, ale tak tylko szepnę, że w sprawę zamieszane są laleczki z serii Zamarznięta Charlotte, wzorowane na martwej dziewczynce z ludowej piosenki maleńkie porcelanowe lalki. Brrr!

Jak wygląda sprawa z bohaterami?
ig: @chaos_cupcake
Większość z nich jest w wieku nastoletnim - nic dziwnego, patrząc na wiek czytelników, do których teoretycznie ta pozycja jest skierowana - i całkiem zgrabnie jest to oddane w tekście. Nie mamy tutaj postaci, które zdają się wychodzić swoim zachowaniem znacząco poza przedstawiony wiek. Dodatkowo ich tajemniczość, skrywane sekrety i historia, jaką mają za sobą dodaje im głębi. Sprawia to, że postaci nie są zupełnie płaskie, a co więcej pokusiłabym się o stwierdzenie, że wręcz intrygują, co procentuje w chęci poznania ich przeszłości. Dzięki temu naprawdę ciężko się od tej pozycji oderwać. Zdarzają się niestety momenty, w których bohaterowie postępują absurdalnie, ale z drugiej strony - w życiu też się to zdarza, prawda?
Myślę, że najmocniejszym punktem, jeśli chodzi o postaci, jest powolne odkrywanie ich prawdziwych charakterów i spowijająca niemal każdą z nich aura tajemniczości. Wpływa to bardzo dobrze na samą atmosferę książki, ale także na fakt zainteresowania czytelnika. Odkrywanie kolejnych smaczków względem bohaterów czyni lekturę naprawdę... smakowitą!

A jak autorka poradziła sobie z przedstawieniem fabuły?
Przyznam szczerze, całkiem nieźle! Zabójczą zabawę niemal dosłownie się połyka. Kolejne niespodziewane zwroty akcji potrafią zawrócić w głowie i odwrócić kota ogonem. Mówię Wam, spodziewacie się już czegoś, macie w głowie ułożone pewne podejrzenia - przychodzi Alex Bell i śmieje się Wam w twarz, stawiając na drodze maleńką zamarzniętą Charlotte. Niemal dosłownie tak można by przedstawić obrazowo, jak autorka się z nami, czytelnikami bawi. No i trzeba przyznać, że jest to ten rodzaj grania odbiorcy na nosie, który bardzo cenię. Bell zostawia nam pewne poszlaki, ale robi to na tyle subtelnie, że w dużej mierze nie idzie się domyślić, co zaplanowała.
Nie będę tu też jednak przesadnie słodzić, mam wrażenie, że w kilku miejscach wkradły się pewne logiczne wpadki. Mnie osobiście zastanowiły, jednak nie gryzły zanadto, nie dotyczyły aż tak kluczowych faktów, by mnie zupełnie wytrącić z tego zawrotnego tempa, w jakim kręci się cała historia.
Aha, no i nie ma się co tu spodziewać wybitnego pióra. Historia napisana jest dość prosto, większość dotyczy nastolatków. Króluje potoczny, lekki, przystępny język. Myślę, że dzięki temu Zabójcza zabawa może nabierać zawrotnego tempa i nawet nie zauważy się, kiedy dociera się do samego końca, by pragnąć rozwinięcia!

Tak więc, kończąc już, chciałabym Wam polecić tę książkę, jako lekką (o zgrozo!) historię z dreszczykiem, teoretycznie przeznaczoną dla nastolatków (wciąż nie wiem, czy się z tym zgadzam - jako dwudziestokilkulatka sama momentami byłam nieźle przerażona), ale myślę, że i starszy czytelnik będzie mógł całkiem nieźle bawić się, odkrywając tajemnice starej szkoły na wyspie Skye...


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania


0