Ariana | Blogger | X X X X

sobota, 30 września 2017

Drama alert: Czytam Pierwszy

Drama, drama drama, drama, drama drama... Ktoś mnie wzywał?!


O czym tym razem? O nowym portalu dla czytelników, Czytam Pierwszy. Ruszył on na początku września i już wywołał sporo burz wśród recenzentów. Czemu? A no temu, że niektórzy sobie wymyślili, że to jakiś wyzysk blogerów, brak szacunku do ich pracy i tak dalej. Szczerze to czytelnikom i recenzentom do zarzucenia mam wiele, a ostatnio to środowisko coraz mocniej się pogrąża. (Nie wszyscy, oczywiście, są też osoby, które uwielbiam.) Na rany Latającego Potwora Spaghetti! Zapytam tak: czy ktoś nas zmusza do używania tego portalu? Czy wydawnictwa wypowiedziały ludziom współpracę bo powstało Czytam Pierwszy? No właśnie, że nie!
Słowem wstępu: witryna jest kierowana do początkujących blogerów (wielka neonowa strzałka wskazująca mnie, nawet nie zaczęłam raczkować). Dołączyć tam może każdy, kto posiada social media związane z książkami, wszystkie są wymienione na stronie internetowej ze szczegółową punktacją TUTAJ. Wystarczy pięć minut, żeby zorientować się na jakiej zasadzie przyznawane są punkty. Oczywiście zrozumiałym jest, że przy dłuższych wypowiedziach najważniejsza jest ocena tekstu. Trzeba być osłem, żeby dawać za każdą recenzję maksymalną pulę punktów, bo nastąpiłby wysyp postów „wstaw streszczenie, napisz, że bardzo ci się podobało”. Ciężko też określić stałą wartość „wynagrodzenia” za post na instagramie, więc w pełni rozumiem przyznawanie punktów ze względu na liczbę obserwujących nas użytkowników. Po uzbieraniu odpowiedniej puli możemy zamienić punkty na książki, elektroniczne: udostępniane przez stronę internetową lub papierowe. Jeden fizyczny egzemplarz kosztuje 100 pkt, wersje przedpremierowe są tańsze niż finalne. Czasami też są najróżniejsze promocje na dane tytuły. No i tak: wersja elektroniczna nie jest zbyt wygodna, ale to też kwestia przyzwyczajenia, ja w ogóle nie przepadam za czytaniem na laptopie czy tablecie. Za to na wersję papierową trzeba sobie zapracować. (Taaaak, znajomi się śmieją z moich skomplikowanych wyliczeń, jak mogę zdobyć więcej punktów.)
Zabawa się zaczęła, kiedy recenzenci doszli do wniosku, że to jakiś jawny wyzysk, że od recenzentów „wymaga się” (???), żeby wstawiali swoje teksty na więcej platform. Kurde, przeczytałam kilka żalipostów, że to takie okropne, że jakieś Instagramy, Lubimy Czytać, księgarnie internetowe... Tylko to nie są żadne wymagania. Widziałam już wcześniej nieco okrojone recenzje na instagramach (na przykład u Emilki z Weź nie czytaj, polecam tego allegrowicza), na innych stronach zawsze była opcja oceniania książek, są grupy książkowe, na które ludzie wstawiają swoje opinie. Nikt niczego nie wymaga, zanim portal ruszył jego założyciele pisali, że nawet nie trzeba mieć bloga. Wiąże się to z mniejszą ilością przyznanych punktów, ale czy to jest wymuszanie zakładania YouTube albo konta w Empiku? Nie sądzę. Ja czasami też gdzieś indziej napiszę o danej książce, na prośbę Magdy Pioruńskiej nawet odkopałam moje Lubimy Czytać, bo czemu nie? Nie zachowuję się też, jakby recenzowanie było dla mnie pracą. Nie, uważam, że to dość zgubne podejście. Dla mnie tacy blogerzy nie są zbyt wiarygodni. Nie czytam dla egzemplarzy recenzenckich i nigdy nie będę tego robić. Robię to i piszę swoje marne teksty dlatego, że to lubię. Nie robiłabym Zupy Zła, gdybym naprawdę nie miała chęci tego zrobić i jeśli ktoś mi powie, że wylewam swoje największe bóle dupska, bo szukam atencji – zaśmieję się prosto w twarz. Robię to ze świadomością, że możecie mnie zjeść żywcem, ale potrzebuję gdzieś wyrzucić swoje negatywne odczucia (aka ścisk czterech liter). Może dlatego nie postrzegam też Czytam Pierwszy jako ataku na recenzenckie środowisko – dla mnie to jest bardziej hobby niż praca. No i takie pitu pitu, a jednak oczy mi się błyszczą na myśl o współpracy, tylko też nigdy nie będę chciała pisać o książkach, które po prostu mnie nie interesują. Nie zamierzam się zmuszać do czytania. Stąd plus dla wymienionego wyżej portalu: sama wybieram książki!
Mogę powiedzieć, że już czytałam pierwsza (to znaczy mam przeczytać). W ramach promocji zamówiłam swój egzemplarz „Moja Lady Jane”, został mi jeden punkt i jestem teraz biedna. Na razie mogę powiedzieć, że kontakt z twórcami portalu był świetny, kiedy kod promocyjny nie chciał działać i poza tym wielkich turbulencji nie było. Paczka przyszła cała i zdrowa, nie jest to przedpremiera ani żaden projekt, więc nie muszę się śpieszyć z czytaniem. Teraz pozostaje mi jedynie ruszyć dupsko do czytania.
Co poza tym: nikt poza nami i administratorami nie widzi naszego konta. Jakaś aktywność jest jednak wymagana, jeśli będziemy się lenić dłużej niż 3 miesiące, zostaną nam odjęte punkty. Poza tym dzięki zgarnianiu kolejnych ISBNów (czyli punktów) otrzymujemy kolejne rangi, a z nimi przywileje (jakie, nie wiem, bo obecnie jestem na samym dole łańcucha pokarmowego). Jeśli umieścimy na naszej stronie baner portalu, też wpadnie nam kilka dodatkowych punktów. U mnie jest on w pasku bocznym i będzie na koniec tego tekstu, jeśli jesteście zainteresowani stroną, możecie wejść przez nie i wspomóc trochę studencką biedę. Co prawda nie posiadam „horej curki” i do niczego nie zmuszam, po prostu będzie mi miło, że to zrobiliście.
Na moje ta drama to po prostu burza w szklance wody. Odnoszę wrażenie, że ci „więksi” się oburzyli, bo oni musieli sobie zapracować na współpracę, a teraz początkujący mają trochę lżej. Zaraz potem krzyczą jakie to nie fair, że trzeba sobie zapracować na te punkty, więc tak z lekka błędne koło. Tak źle, tak niedobrze. Mi cała inicjatywa się podoba i trzymam kciuki za rozwój portalu. Jak nie, to nie, przecież nie ma przymusu zakładania tam konta. Każdemu jego porno, po cholerę się kłócić o coś takiego?

Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl

Hora curka to specjalnie, bez spiny
Lucy
13

środa, 27 września 2017

...jak rysa na lodzie...: Bliźnięta z lodu, S.K. Tremayne

Tytuł: Bliźnięta z lodu
Tytuł oryginału: The Ice Twins
Autor: S.K. Tremayne (Tom Knox)
Tłumaczenie: Robert Kędzierski
Data premiery: 26 sierpnia 2015
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 336
Krótka ocena: Definitywnie jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w życiu. Magiczne opisy mrożą krew w żyłach. Bez koca i ciepłej herbatki się nie obejdzie!


W rodzinie Moorcroftów urodziły się bliźniaczki. Dziewczynki często udawały jedna drugą, były do siebie tak podobne, że nawet rodzice mieli problem z ich rozróżnieniem. Trzynaście miesięcy przez akcją powieści dochodzi do tragicznego wypadku, w którym ginie jedna z nich. Moorcroftowie przeprowadzają się na wysepkę, którą ojciec dziewczynek odziedziczył po zmarłej babci. W nowym miejscu mają nadzieję otrząsnąć się z żałoby. Tymczasem gdy żyjąca córka, Kirstie, twierdzi, że pomylili jej tożsamość – i że w rzeczywistości jest Lydią – koszmar powraca. Wyspa Torran okazuje się miejscem, w którym rodzinie przyjdzie zmierzyć się z tym, co skrywa ich przeszłość.

Przyznaję się bez bicia - książka zwróciła moją uwagę najpierw klimatyczną, intrygującą okładką. Później natknęłam się na jej opis (chociaż odbiegający minimalnie od fabuły, ale - dzięki Bogu! - wolny od jakiś szczególnych spojlerów), który zaciekawił mnie jeszcze bardziej. Kiedy więc tylko nadarzyła się okazja, by dorwać Bliźnięta z lodu i zagłębić się w lekturze, nie mogłam nie skorzystać!

Cała powieść przesiąknięta jest mroczną atmosferą, bólem żałoby i tragedią rodziny Moorcroftów. Styl autora mnie oczarował. Aura historii dotykała mnie dogłębnie, co chwila wywołując dreszcze. Nastrój powieści, oprócz ogólnego smutku, wionie chłodem wprost ze szkockiej wysepki. Torran została opisana z taką dokładnością, że możemy sobie wyobrazić każdy jej szczegół, a wczucie się w historię nie stanowi żadnego problemu. Jesienno-zimowy klimat, wyniosłe szczyty, chłodne wilgotne wiatry i ogólny trud życia na praktycznie odciętej od świata wyspie zupełnie mnie odurzyły. Thriller ten wciąga dogłębnie, ma się wrażenie bycia naocznym świadkiem wydarzeń.
I zapewniam Was - bez ciepłego koca i gorącej herbatki ciężko będzie wytrzymać. Historia naprawdę mrozi krew w żyłach! Warto tu też dodać, że autorowi udało się zaskoczyć mnie zakończeniem, co zdarza się coraz rzadziej. Rozwiązanie historii przyprawia o dreszcze, wierzcie mi.

„I to fatalne zamazanie tożsamości zamarzło, utrwaliło się,
jak rysa na lodzie.”

Bohaterowie wykreowani przez S. K. Tremayne'a zapadają głęboko w pamięć. Angus - ojciec i mąż, silny mężczyzna pogrążony w żałobie i nałogu alkoholowym. Sara - krucha żona, która wydaje się wręcz bać męża. Kirstie-Lydia - mała zagubiona dziewczynka, której zaciera się tożsamość. Oni wszyscy, a także cała śmietanka innych genialnie wykreowanych postaci stanowiących tło głównej historii sprawiają, że od Bliźniąt z lodu naprawdę ciężko się oderwać - chociaż przy czytaniu potwornie się marznie...

Bliźnięta z lodu to naprawdę intrygująca historia z zaskakującym, przyprawiającym o dreszcze zakończeniem. Pełna chłodu początków zimy, zapierających dech w piersiach - ale jednocześnie przytłaczających - krajobrazów szkockich wysp, opowiadająca mrożącą krew w żyłach historię powieść wydaje się idealna na jesienne wieczory z herbatą i ciepłym kocykiem. Ekstremalne wrażenia, mnogość domysłów i ogólne rozstrojenie emocjonalne - zapewnione! Polecam serdecznie, bo to kawał dobrej pisarskiej roboty.


Za możliwość zapoznania się z tą powieścią
chciałabym serdecznie podziękować księgarni internetowej Matras 
~*~
Ktoś z Was już może czytał? Jak wrażenia?
A może macie zamiar dorwać tę niezwykłą historię już wkrótce...?
Mogę Wam ją serdecznie polecić, mnie naprawdę zachwyciła!

0

poniedziałek, 25 września 2017

Najgorsza relacja ze Zlotu Nocnych Łowców™


Jedyne, na którym dobrze wyglądam (dzięki naszemu helperowi).
W sumie minął już miesiąc. Jestem najgorszą autorką blożka w historii, są za to jakieś medale? Poza tym jak chcecie poczytać coś sensownego to może po prostu to sobie odpuścicie? Zawiedziecie się. Welp... Karuzela śmiechu rusza.
Ogólnie to był bardzo dziwny trip, wiele pokręciłam, wiele samo się rypło, a w ostateczności było zabawnie, a ja jak zwykle wyszłam na kosmitę. Nic nowego, ale było cudownie i to jeden z lepszych eventów na jakich byłam.
W końcu! Od kilku lat podpatrywałam to wydarzenie i zawsze żałowałam, że nie dałam rady kupić biletu albo nie kupiłam, bo nie miałam jak dojechać. Aż do tego roku. Trochę było kombinatorstwa, ale udało się, dotarłam do Poznania na Zlot Nocnych Łowców. Zaliczyłam trochę przypałów, mandat, jechałam w wagonie, który chyba pamięta samego Stalina... Bo nie mogło być normalnie! Warto było.
Widzicie, w tym fandomie część osób ogarniam i kojarzę, sama jestem zaskoczona, że ludzie mnie kojarzą (serio, idę gdziekolwiek, a tam „aaa to ty wrzuciłaś to opko z chorym Alekiem”), ale z główną organizatorką zlotu nigdy nie było mi po drodze. To znaczy wiedziałam, że taka osoba istnieje, ale nie kojarzyłam z nią nic poza tym wydarzeniem, bo nie jestem zainteresowana książkową stroną YouTube (o czym będzie jakiś oddzielny post). Jednak wiem, że jest bardzo kochana. A w ogóle Nocni Łowcy to taki dziwnie rozstrzelony fandom, że część tych ludzi bym podusiła, do innej się nie przyznawała, a resztę kocham. Pisiont twarzy Szedołhanters. Oczywiście poza Embers było tam naprawdę wiele wspaniałych osób i nadal jestem w ostrym szoku po zobaczeniu kilku chłopaków. Tak samo byłam zaskoczona po dotarciu do Poznania, że w dosłownie kilka minut wpadłam na tylu przypadkowych uczestników Zlotu. No halo, ja rozumiem, że podczas Pyrkonu okolice MTP przejmują konwentowicze, ale nie spodziewałam się czegoś podobnego na spotkaniu jednego fandomu. (Chyba pora przemyśleć wyjazd na paradę równości...) Także ani chwili nie byłam samotna (spróbowałabym tylko tak twierdzić, a to byłby mój ostatni post), poznałam kilka kochanych osób i mam nadzieję, że mnie nikt nie wspomina ze zgrozą. W Poznaniu na pewno był ten kochany odłam fandomu, a reszcie na pohybel, traficie do Zupy Zła!
Jeśli mam być szczera to wszystko tam było niesamowicie dobre, ale najlepsze może być tylko jedno: „mój” team! Wyobraźcie sobie, że na kilka dni przed Zlotem większość osób nam uciekła, bo jakieś sprawy rodzinne, bo choroby, bo, bo, bo. Nikogo nie winię, ale kiedy macie 8 osób do obstawienia scenki, trzeba zmodyfikować scenariusz, przerobić swoje plany na strój i na koniec okazuje się, że brakuje rekwizytów, jest dość gorąco. Inni by spanikowali, a my przez większość czasu mieliśmy niezły ubaw. Było osiem osób, miecz zwinięty z jakieś izby pamięci bitwy pod Grunwaldem, tarcza ze zlotowej torby i najlepsze demony świata: jeden w różowym szlafroku, drugi w czapce z księżniczkami, w dodatku oba zeszkalowały Clary. (Podpowiedź, mój różowy szlafrok jest bardzo ciepły i raczej nikogo nie dziwi, że mam wypaczony pogląd na mieszkańców Piekła.) Specjalne pozdrowienia dla mojego złotego pomocnika – bez Ciebie ten Zlot nie byłby tak śmieszkowy i pełen szkalunku na Clary i ACOTAR. Do tego nasz genialny helper, biedny pewnie musiał mieć anielską cierpliwość, żeby nas ogarnąć, a w dodatku na czas scenki podarował mi demoniczne rogi. Ogólnie rzecz ujmując jak dla mnie to ten Zlot wygrał Team Ravener, a czwarte miejsce jak na osiem osób w starciu z drużynami po dwa razy większymi to już zwycięstwo.
Co poza tym? Na pewno genialne konkursy i tutaj... Tutaj przeprosiny dla mojego Magnusa za to, co odwaliłam. Jestem dziwnym stworem i wyobraźcie sobie, wychodzimy we dwie, żeby razem odpowiadać, no i liczył się czas. Co stało się ze zestresowaną Lusi? Zaczęła strzelać jak z karabinu maszynowego odpowiedziami (jedyny raz kiedy byłam przygotowana do odpytania). Ja naprawdę nie chciałam czegoś takiego odwalić i masz tu pisemnie, że jeszcze to wynagrodzę tylko sama określisz jak (tylko bez wysyłania Jace'a na Antarktydę, pingwiny mogą mu przypominać kaczki). A już zupełnie ześwirowałam na stoiskach z fandomowym szajsem, głównie u EpikPage – te dziewczyny robią za dużo pięknych rzeczy i pewnie z moich pieniędzy wydanych u nich uzbierałoby się dobrych kilka stówek. Teraz czekam na premierę ich świeczek, bo koniecznie chcę dużą! A i wiankiem nie pogardziłam, złapałam zakładki z „Twierdzy Kimerydu” za darmo, zostałam Plisieckim w wianku Victora. Jak mnie ciotka wieczorem zobaczyła to poddała się z zadawaniem pytań. Rozrywka dla mnie, rozrywka dla portfela, wszyscy się bawimy. A jeśli kiedykolwiek powstanie kolejny Zlot to błagam, Embers, koniecznie atrakcja z łapaniem książkowych przystojniaków! Jeszcze Ci Jonathan ucieknie z piwnicy i co wtedy? U mnie Magnus i Alec się dobrze trzymają, ale kto wie... A łowieckie umiejętności trzeba ćwiczyć, nie?
W ogóle w jednym wielkim skrócie: było G E N I A L N I E! Przywróciliście moją wiarę w fandom (ale nie chowam dzid na tych złych fanów), w końcu mogłam legalnie poświrować tak, jak tygryski lubią najbardziej. Wydałam tyle pieniędzy, że spokojnie dorównałabym jednemu dniu na Pyrkonie, wydurniłam się co najmniej dwa razy i mam nadzieję, że nie znajdzie się to na nagraniach bo to przebija nawet Razjela gubiącego swoją magiczną księgę w „Siewcy Wiatru” – nie ufajcie tym pierzastym, udają takich super ważnych, a jak zawalą sprawę to nagle komediodramat i koalicje z Lucyferem. Szkoda, że to miał być ostatni zlot, bo pojechałabym jeszcze kilka razy. Zawsze mogę liczyć na jakieś niesprecyzowane spotkania na większych konwentach, chociaż to nie to samo. Nawet te 90 złotych monet na mandat mnie zbytnio nie telepie po tym wydarzeniu. Prawie niczego nie żałuję, bo jak mi się pierdolec udzielił przy tym konkursie to sama sobą byłam zażenowana. Matka przecież ostrzegała, żeby nie dawać pierdolcowi dojść do głosu... Daję 12/10, dorzucam odstraszacz kaczek, skrzynkę mango i dożywotni zapas brokatu.

Ps. Zdjęcie ukradłam z wydarzenia, bo sama żadnych nie zrobiłam, byłam zajęta świrowaniem.
Ps.2 Jeśli czyta to jakiś uczestnik Zlotu to ja krzyczałam, że znam spoilery do „Lord of Shadows”. Nic nie powiem, nie będziecie gotowi na cierpienie. HA! (No kurde, zaraz premiera, Lusi.)

Ja sama na YT nie siedzę, ale macie tu linki do ludzi bardziej ogarniętych niż ja.
Papierowa Embers
NIEwymuszony

Z zażenowania własną osobą rozpocznę nowe życie jako kaktus
Lucy
0

sobota, 9 września 2017

Słodka Piątka: ulubione lektury

Kolejny rok szkolny rozpoczęty. Co prawda nadal mam wakacje, ale widząc uczniów w galowych strojach idących na uroczysty apel, naszła mnie szkolna tęsknota. Początek września to piękny czas, idealny na wspominki... na przykład ulubionych lektur szkolnych!


Nominowanych w tej kategorii ku mojemu zdziwieniu jest całkiem sporo, bo aż blisko 20! Po długich rozmowach z wieloma osóbkami (dziękuję każdej kochanej duszyczce, która poświęciła kilka swoich cennych chwil na powrót myślami do lekcji języka polskiego!), wyłoniłam moją Słodką Piątkę zwycięzców, najlepszych z najlepszych, moich ulubionych lektur szkolnych, które uwielbiam, kocham, szanuję, które są w moim serduszku i pewnie pozostaną w nim na wieki.

Ale zanim zwycięzcy, uznanie należy się też pozostałym nominowanym, bo jednak trochę się ich nazbierało i naprawdę niewiele brakowało, a to one znalazłyby się w mojej najlepszej piątce. Postaram się krótko i zwięźle, żeby nie przeciągać...

W podstawówce czytałam namiętnie, nieważne czy mowa o lekturach, czy książkach czytanych dla przyjemności. Ja po prostu połykałam kolejne pozycje, czerpałam przyjemność praktycznie z każdej. Nic więc dziwnego, że w zestawieniu nominowanych muszę wymienić całkiem sporo podstawówkowych lektur! W czołówce zdecydowanie ładnie plasuje się cudowna "Karolcia" Marii Krüger wraz z jej magicznym koralikiem, uwielbiane przez wszystkich "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren, "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery, "Sposób na Alcybiadesa" Edmunda Niziurskiego oraz "Ten Obcy" Ireny Jurgielewiczowej. Z każdą z tych pozycji wiążą się ciepłe wspomnienia nie tylko dotyczące samej historii, ale także ich omawiania. Jeśli jednak mam wskazać ulubioną lekturę z czasów podstawówki (która jakimś cudem nie zmieściła się w pierwszej piątce!), zdecydowanie bezkonkurencyjna zostaje "Akademia Pana Kleksa" Jana Brzechwy wraz z ekranizacją, którą potrafię męczyć po dziś dzień...

Jeśli chodzi o lektury gimnazjalne, pośród nominowanych bez nagród znajdują się "Kamienie na Szaniec Aleksandra Kamińskiego, "Oskar i Pani Róża" Érica-Emmanuela Schmitta, "Zemsta" Aleksandra Fredry oraz "Balladyna" Juliusza Słowackiego. Co zabawne, ogólnie nie przepadam za czytaniem dramatów - a tu proszę, dwie pozycje z tego rodzaju literackiego! Teatr jednak kocham całym serduszkiem, a przy omawianiu niektórych scen, odgrywaliśmy je, wspominam więc te lektury z uśmiechem. 

W liceum z kolei niezbyt lubiłam się z lekturami, przyznaję się bez bicia. Mało którą przeczytałam do końca, wielu nawet nie zaczęłam. Maturę zdałam ładnie, ale nie bierzcie ze mnie przykładu! Z lektur licealnych bez nagrody, ale w gronie nominacji znalazły się takie pozycje jak "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, "Zdążyć przed Panem Bogiem" Hanny Krall, "Mendel Gdański" Marii Konopnickiej, a także "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza. I to właśnie z tą ostatnią spotkałam się na maturze ustnej - i było to naprawdę miłe spotkanie, a pupy, gęby i łydki pozostaną w mojej pamięci chyba na zawsze.

No dobra, mamy za sobą już moją tyradę o nominacjach, mam nadzieję, że ktoś do tego momentu dotrwał i nie zanudziłam... Nadszedł czas na Słodką Piątkę spośród szkolnych lektur! A oto i ona...

Na miejscu piątym "Folwark zwierzęcy" George'a Orwella!
Jedna z tych gimnazjalnych lektur, o których po prostu nie da się zapomnieć. Czytałam ją z zafascynowaniem, ale i przerażeniem. Mój zdecydowany must have w przyszłości, muszę dorwać gdzieś na antykwariatach, bo uważam, że jest to pozycja, która powinna znaleźć się na półce każdego. Brutalnie prawdziwa, perfekcja.
...no i muszę w końcu dokończyć "Rok 1984", bo wstyd.

Czwarte miejsce należy do "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa!
Powieść, która mnie totalnie oczarowała i zafascynowała, jednak nie zdążyłam jej skończyć. Przyznaję się bez bicia. Nie mogłabym jej jednak pominąć w tym zestawieniu, bo była genialna. Jedna z niewielu licealnych lektur, która wywarła na mnie tak gigantyczne wrażenie. Będę do niej wracać z pewnością nie raz...

Trzecie miejsce zajmują "Sklepy cynamonowe" Bruno Schulza!
Moja prawdziwa miłość. Proza poetycka, niesamowicie przedstawiony świat. Schulz mnie oczarował. Akurat tak wyszło, że pisałam pracę konkursową częściowo na jego podstawie i nie żałuję żadnej godziny spędzonej nad tą książką. Czysta magia.

Srebro dzierży "Dżuma" Alberta Camusa!
Byłam zachwycona tą lekturą. Czytałam ją, z przyjemnością odkrywając podwójne znaczenia. Ogólnie nie lubię bawić się w interpretacje, w wypadku jednak "Dżumy" było to czystą przyjemnością. Lekcje z omawiania jej również wspominam bardzo miło, a samą powieść muszę koniecznie dorwać w jakimś antykwariacie, bo uważam, że warto byłoby ją sobie odświeżyć.

Bezsprzecznym zwycięzcą jednak pozostaje "Opowieść wigilijna" Charlesa Dickensa!
Czyli książka, do której wracam mimowolnie w okresie świąt, ale i nie tylko. Kocham ten klimat, kocham przekaz, kocham sam styl i fabułę, kocham duchy świąt, kocham Scrooge'a. Polecam wszystkim, bo jest to świetna pozycja, jedna z tych, po które powinien sięgnąć każdy bez najmniejszego wyjątku.

A jakie są Wasze ulubione lektury?

Pozdrawiam wciąż wakacyjnie ^^
Cupcake.
5