Drama, drama drama, drama, drama drama... Ktoś mnie wzywał?!
O
czym tym razem? O nowym portalu dla czytelników, Czytam Pierwszy.
Ruszył on na początku września i już wywołał sporo burz wśród
recenzentów. Czemu? A no temu, że niektórzy sobie wymyślili, że
to jakiś wyzysk blogerów, brak szacunku do ich pracy i tak dalej.
Szczerze to czytelnikom i recenzentom do zarzucenia mam wiele, a
ostatnio to środowisko coraz mocniej się pogrąża. (Nie wszyscy,
oczywiście, są też osoby, które uwielbiam.) Na rany Latającego
Potwora Spaghetti! Zapytam tak: czy ktoś nas zmusza do używania
tego portalu? Czy wydawnictwa wypowiedziały ludziom współpracę bo
powstało Czytam Pierwszy? No właśnie, że nie!
Słowem
wstępu: witryna jest kierowana do początkujących blogerów (wielka
neonowa strzałka wskazująca mnie, nawet nie zaczęłam raczkować). Dołączyć tam może każdy, kto posiada social media związane z
książkami, wszystkie są wymienione na stronie internetowej ze szczegółową
punktacją TUTAJ. Wystarczy pięć minut, żeby zorientować się na
jakiej zasadzie przyznawane są punkty. Oczywiście zrozumiałym
jest, że przy dłuższych wypowiedziach najważniejsza jest ocena
tekstu. Trzeba być osłem, żeby dawać za każdą recenzję
maksymalną pulę punktów, bo nastąpiłby wysyp postów „wstaw
streszczenie, napisz, że bardzo ci się podobało”. Ciężko też
określić stałą wartość „wynagrodzenia” za post na
instagramie, więc w pełni rozumiem przyznawanie punktów ze względu
na liczbę obserwujących nas użytkowników. Po uzbieraniu
odpowiedniej puli możemy zamienić punkty na książki,
elektroniczne: udostępniane przez stronę internetową lub
papierowe. Jeden fizyczny egzemplarz kosztuje 100 pkt, wersje
przedpremierowe są tańsze niż finalne. Czasami też są
najróżniejsze promocje na dane tytuły. No i tak: wersja
elektroniczna nie jest zbyt wygodna, ale to też kwestia
przyzwyczajenia, ja w ogóle nie przepadam za czytaniem na laptopie
czy tablecie. Za to na wersję papierową trzeba sobie zapracować.
(Taaaak, znajomi się śmieją z moich skomplikowanych wyliczeń, jak
mogę zdobyć więcej punktów.)
Zabawa
się zaczęła, kiedy recenzenci doszli do wniosku, że to jakiś
jawny wyzysk, że od recenzentów „wymaga się” (???), żeby
wstawiali swoje teksty na więcej platform. Kurde, przeczytałam
kilka żalipostów, że to takie okropne, że jakieś Instagramy,
Lubimy Czytać, księgarnie internetowe... Tylko to nie są żadne
wymagania. Widziałam już wcześniej nieco okrojone recenzje na
instagramach (na przykład u Emilki z Weź nie czytaj, polecam tego
allegrowicza), na innych stronach zawsze była opcja oceniania książek,
są grupy książkowe, na które ludzie wstawiają swoje opinie. Nikt
niczego nie wymaga, zanim portal ruszył jego założyciele pisali,
że nawet nie trzeba mieć bloga. Wiąże się to z mniejszą ilością
przyznanych punktów, ale czy to jest wymuszanie zakładania YouTube
albo konta w Empiku? Nie sądzę. Ja czasami też gdzieś indziej
napiszę o danej książce, na prośbę Magdy Pioruńskiej nawet
odkopałam moje Lubimy Czytać, bo czemu nie? Nie zachowuję się
też, jakby recenzowanie było dla mnie pracą. Nie, uważam, że to
dość zgubne podejście. Dla mnie tacy blogerzy nie są zbyt
wiarygodni. Nie czytam dla egzemplarzy recenzenckich i nigdy nie będę
tego robić. Robię to i piszę swoje marne teksty dlatego, że to
lubię. Nie robiłabym Zupy Zła, gdybym naprawdę nie miała chęci
tego zrobić i jeśli ktoś mi powie, że wylewam swoje największe
bóle dupska, bo szukam atencji – zaśmieję się prosto w twarz.
Robię to ze świadomością, że możecie mnie zjeść żywcem, ale
potrzebuję gdzieś wyrzucić swoje negatywne odczucia (aka ścisk
czterech liter). Może dlatego nie postrzegam też Czytam Pierwszy
jako ataku na recenzenckie środowisko – dla mnie to jest bardziej
hobby niż praca. No i takie pitu pitu, a jednak oczy mi się
błyszczą na myśl o współpracy, tylko też nigdy nie będę
chciała pisać o książkach, które po prostu mnie nie interesują.
Nie zamierzam się zmuszać do czytania. Stąd plus dla wymienionego
wyżej portalu: sama wybieram książki!
Mogę
powiedzieć, że już czytałam pierwsza (to znaczy mam przeczytać).
W ramach promocji zamówiłam swój egzemplarz „Moja Lady Jane”,
został mi jeden punkt i jestem teraz biedna. Na razie mogę
powiedzieć, że kontakt z twórcami portalu był świetny, kiedy kod
promocyjny nie chciał działać i poza tym wielkich turbulencji nie
było. Paczka przyszła cała i zdrowa, nie jest to przedpremiera ani
żaden projekt, więc nie muszę się śpieszyć z czytaniem. Teraz
pozostaje mi jedynie ruszyć dupsko do czytania.
Co
poza tym: nikt poza nami i administratorami nie widzi naszego konta.
Jakaś aktywność jest jednak wymagana, jeśli będziemy się lenić
dłużej niż 3 miesiące, zostaną nam odjęte punkty. Poza tym
dzięki zgarnianiu kolejnych ISBNów (czyli punktów) otrzymujemy
kolejne rangi, a z nimi przywileje (jakie, nie wiem, bo obecnie jestem
na samym dole łańcucha pokarmowego). Jeśli umieścimy na naszej
stronie baner portalu, też wpadnie nam kilka dodatkowych punktów. U
mnie jest on w pasku bocznym i będzie na koniec tego tekstu, jeśli
jesteście zainteresowani stroną, możecie wejść przez nie i
wspomóc trochę studencką biedę. Co prawda nie posiadam „horej
curki” i do niczego nie zmuszam, po prostu będzie mi miło, że to
zrobiliście.
Na
moje ta drama to po prostu burza w szklance wody. Odnoszę wrażenie,
że ci „więksi” się oburzyli, bo oni musieli sobie zapracować
na współpracę, a teraz początkujący mają trochę lżej. Zaraz
potem krzyczą jakie to nie fair, że trzeba sobie zapracować na te
punkty, więc tak z lekka błędne koło. Tak źle, tak niedobrze. Mi
cała inicjatywa się podoba i trzymam kciuki za rozwój portalu. Jak
nie, to nie, przecież nie ma przymusu zakładania tam konta. Każdemu
jego porno, po cholerę się kłócić o coś takiego?
Hora curka to specjalnie, bez spiny
Lucy