Seria: Kroniki Kaitanu
Tytuł: Cień
Autor: Adrianne Strickland, Michael Miller
Wydawnictwo: Uroboros
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 522
Opis: Qole Uvgamut jest najlepszą poławiaczką cienia na Alaxaku, prymitywnej i biednej planecie na peryferiach. Do załogi statku poławiaczy dołącza ładowniczy Nev. Nikt nie wie, że to dziedzic arystokratycznego rodu, który występuje w przebraniu, aby zdobyć zaufanie Qole. Tajemnica wychodzi na jaw dopiero wtedy, gdy statek zostaje zaatakowany przez niszczyciel. Okazuje się, że nie tylko Nev i jego krewni mają plany wobec młodej Alaxakanki, rywalizujący ród również chce dopaść dziewczynę. Kluczowy jest tutaj cień – substancja, która stanowi niezwykłe źródło energii. Nev, syn głowy rodu, chce skłonić Qole do wzięcia udziału w badaniach nad cieniem. Po wymknięciu się z rąk wroga poławiaczka zgadza się polecieć z Nevem do siedziby jego rodu i poddać się badaniom prowadzonym przez stryja młodego arystokraty. Na miejscu okazuje się jednak, że ród Dracortów nie ma czystych intencji. Nev staje przed wyborem: ocalenie Qole lub lojalność wobec rodziny.
Ocena: 5/10
Ocena: 5/10
Można być mądrym człowiekiem,
który nie poleci na „książka dla fanów Kapitan Marvel”. Można
też być mną. Dzień dobry, tu wasza książkowa Halinka! Moją
dzisiejszą wymówką jest: miałam warsztaty łyżwiarskie, cały
zwierzyniec na głowie i okazało się, że nadal mam dramę na
studiach. Spokojnie, do września nie stać mnie już na żadne
łyżwowe czary mary, więc postaram się bardziej ogarniać sytuację
tutaj.
Dzisiaj na tapecie ląduje
„Cień”. Na początek przyda się wspomnieć, czego się
spodziewałam. Po przeczytaniu opisu miałam nadzieję, że trafi się
jakiś kosmiczny pierdolnik z odrobiną fantastyki. Wiecie, jakieś
zarąbiste, nadnaturalne zdolności, kosmiczne starcia, szalone loty
przez galaktykę, a na dokładkę jakieś nadworne intrygi i
przepychanki o władzę czy inną potęgę w postaci tytułowego
cienia. Liczyłam też, że nikt nie zacznie monologu o tym, że nie
lubi piasku i nie został wyniesiony do rangi mistrza. Znając
klasykę space oper cieszmy się, że nikt nie umarł ze smutku.
Chociaż nie pogardziłabym jakimś ucinaniem nóg i wpadaniem do
lawy. Pomijając nową trylogię „Gwiezdnych Wojen”, moje
oczekiwania raczej wydawały się adekwatne do opisu i specyfiki
gatunku. No i cóż… Nadal – cieszmy się, że nikt nie był
chętny do dzielenia się swoimi uczuciami wobec piasku.
Wiadomo, że jeżeli książka
zahacza o tematykę YA, musi być romansik. On zawsze będzie się
czaił gdzieś tam w rogu i dźgał pod żebra dość oczywistymi
wskazówkami. Jak już się człowiek naczyta czegokolwiek
kierowanego do nastolatek, potrafi od razu wywęszyć, w jakim
kierunku autor chce pchnąć daną relację. Tylko że w „Cieniu” stosowane są te najbardziej oczywiste schematy i zagrania. To są te
najbardziej podstawowe rzeczy, których sama kiedyś używałam.
Większość społeczności fanfikowej z nich kiedyś korzystała. I
jasne, można to napisać w sposób ciekawy, można się tym bawić,
można zrobić to w sposób nieszablonowy. Problem leży w tym, że
autorzy „Cienia” zatrzymali się na podstawach i ani razu nie
wykroczyli poza nie. Zresztą większość tej książki okazała
się bardzo schematyczna. Nev i Qole są najbardziej typowymi
postaciami, jakie można było stworzyć. Oboje są kosmicznie
niesamowici w tym, co robią, rozwalają przeciwników jak leci,
czyste ideały bez ani jednej skazy. Przez to są też niesamowicie
nudni i ciężko było mi przejąć się ich losem. Tak naprawdę
najciekawszymi postaciami okazali się Eton i Basra, oni dwaj
przynajmniej mieli jakąś tajemnicę i nie byli przedstawieni jako ktoś totalnie idealny. Jeszcze Arjan się jakoś łapał na ten
wózek, ale on wydawał mi się bardzo mocno zepchnięty na boczny
tor, miał do odegrania tylko jedną rolę. „Cień” poległ
właśnie na postaciach i schematyczności, bo potencjał miał
naprawdę niezły.
Ostatecznie fabuła też nie
okazała się bardzo porywająca. Tak naprawdę spodobał mi się
wszechświat, który został tu wykreowany. Wielki Upadek, te
tajemnicze umiejętności wywoływane przez cień i relacje między
królewskimi rodami ciągnęły mnie do tej książki. Przez cały
czas miałam nadzieję, że autorzy popchną fabułę w tym kierunku.
Tak naprawdę pierwsza połowa książki była potwornie
przeciągniętą grą wstępną. Miała z dwa jasne punkty, ale
naprawdę, te 250 stron, które głównie opierały się na pogaduchach
podczas lotu na Luvos, nie było bardzo porywające. Miałam
nadzieję, że chociaż potem coś się rozkręci, że zaczną się
jakieś pokrętne intrygi na dworze królewskim i tajemnicze badania.
Niewiele tego było, za to dostaliśmy kilka rozdziałów o
przygotowaniu Qole na bal i samej imprezie. Zaraz potem szybka akcja
i odkrycie większości kart.. No i tyle. Do tego rodzinka królewska
też okazała się bardzo typowa i schematyczna, a do tego ta typowa, wredna laska, której zależy tylko na jednym. Miałam
trochę skojarzeń z „Czerwoną królową”, ale tamta książka o
wiele głębiej weszła właśnie w te dworskie intrygi i pozwoliła
trochę się zagłębić w nadnaturalne zdolności bohaterów. W
„Cieniu” wątek o mocy Qole został potraktowany naprawdę po
macoszemu, wykazała się w sumie jedną umiejętnością, a przez
większość książki przejawia się to głównie w tym, że oczy
jej ciemnieją. Kurde no, szkoda, bo zdolności związane z cieniem
wydawały się jednym z ciekawszych elementów tej książki.
„Cień” to takie bardzo
przeciętne sci-fi dla młodzieży. Nie trzeba się bać, że nie
odnajdzie się w gatunku. Nie pojawiają się tu żadne kosmiczne
zawiłości, nie ma naukowego bełkotu. Mogę uwierzyć, że jeżeli
ktoś lubi romanse czy jest nieco młodszym czytelnikiem, będzie
zadowolony po przeczytaniu „Cienia”. Ja spodziewałam się dużo
więcej. Nie mogę powiedzieć, że to był głupi do bólu gniot. To
bardzo schematyczny przeciętniak. Ujął mnie pomysłem na świat i
ze względu na to czytanie mnie nie męczyło. Ciągle liczyłam, że
autorzy zagłębią się w wątki powiązane z Wielkim upadkiem i cieniem, więc czytałam. Jednak to za
mało, żeby mnie zadowolić. Mogłabym wyciągnąć kilka innych
książek o tej tematyce, które o wiele chętniej bym poleciła, ale
próbuję spojrzeć bardziej obiektywnie. Biorąc pod uwagę, że
„Cień” totalnie łapie się w tematykę YA, a ja sama w wieku 14
lat leciałam na takie historie – dzieciaki, będziecie zadowolone. No i może przekonacie się do kosmicznych opowieści, one naprawdę nie są tak ciężkie, nie przyprawiają o ból głowy, a odległe galaktyki potrafią być zarąbiście piękne i magiczne!
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Uroboros!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz