Ariana | Blogger | X X X X

wtorek, 30 lipca 2019

Schematy, schematy i schematy: Cień, Adrianne Strickland, Michael Miller


Seria: Kroniki Kaitanu
Tytuł: Cień
Autor: Adrianne Strickland, Michael Miller
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 522
Opis: Qole Uvgamut jest najlepszą poławiaczką cienia na Alaxaku, prymitywnej i biednej planecie na peryferiach. Do załogi statku poławiaczy dołącza ładowniczy Nev. Nikt nie wie, że to dziedzic arystokratycznego rodu, który występuje w przebraniu, aby zdobyć zaufanie Qole. Tajemnica wychodzi na jaw dopiero wtedy, gdy statek zostaje zaatakowany przez niszczyciel. Okazuje się, że nie tylko Nev i jego krewni mają plany wobec młodej Alaxakanki, rywalizujący ród również chce dopaść dziewczynę. Kluczowy jest tutaj cień – substancja, która stanowi niezwykłe źródło energii. Nev, syn głowy rodu, chce skłonić Qole do wzięcia udziału w badaniach nad cieniem. Po wymknięciu się z rąk wroga poławiaczka zgadza się polecieć z Nevem do siedziby jego rodu i poddać się badaniom prowadzonym przez stryja młodego arystokraty. Na miejscu okazuje się jednak, że ród Dracortów nie ma czystych intencji. Nev staje przed wyborem: ocalenie Qole lub lojalność wobec rodziny.
Ocena: 5/10


Można być mądrym człowiekiem, który nie poleci na „książka dla fanów Kapitan Marvel”. Można też być mną. Dzień dobry, tu wasza książkowa Halinka! Moją dzisiejszą wymówką jest: miałam warsztaty łyżwiarskie, cały zwierzyniec na głowie i okazało się, że nadal mam dramę na studiach. Spokojnie, do września nie stać mnie już na żadne łyżwowe czary mary, więc postaram się bardziej ogarniać sytuację tutaj.
Dzisiaj na tapecie ląduje „Cień”. Na początek przyda się wspomnieć, czego się spodziewałam. Po przeczytaniu opisu miałam nadzieję, że trafi się jakiś kosmiczny pierdolnik z odrobiną fantastyki. Wiecie, jakieś zarąbiste, nadnaturalne zdolności, kosmiczne starcia, szalone loty przez galaktykę, a na dokładkę jakieś nadworne intrygi i przepychanki o władzę czy inną potęgę w postaci tytułowego cienia. Liczyłam też, że nikt nie zacznie monologu o tym, że nie lubi piasku i nie został wyniesiony do rangi mistrza. Znając klasykę space oper cieszmy się, że nikt nie umarł ze smutku. Chociaż nie pogardziłabym jakimś ucinaniem nóg i wpadaniem do lawy. Pomijając nową trylogię „Gwiezdnych Wojen”, moje oczekiwania raczej wydawały się adekwatne do opisu i specyfiki gatunku. No i cóż… Nadal – cieszmy się, że nikt nie był chętny do dzielenia się swoimi uczuciami wobec piasku.
Wiadomo, że jeżeli książka zahacza o tematykę YA, musi być romansik. On zawsze będzie się czaił gdzieś tam w rogu i dźgał pod żebra dość oczywistymi wskazówkami. Jak już się człowiek naczyta czegokolwiek kierowanego do nastolatek, potrafi od razu wywęszyć, w jakim kierunku autor chce pchnąć daną relację. Tylko że w „Cieniu” stosowane są te najbardziej oczywiste schematy i zagrania. To są te najbardziej podstawowe rzeczy, których sama kiedyś używałam. Większość społeczności fanfikowej z nich kiedyś korzystała. I jasne, można to napisać w sposób ciekawy, można się tym bawić, można zrobić to w sposób nieszablonowy. Problem leży w tym, że autorzy „Cienia” zatrzymali się na podstawach i ani razu nie wykroczyli poza nie. Zresztą większość tej książki okazała się bardzo schematyczna. Nev i Qole są najbardziej typowymi postaciami, jakie można było stworzyć. Oboje są kosmicznie niesamowici w tym, co robią, rozwalają przeciwników jak leci, czyste ideały bez ani jednej skazy. Przez to są też niesamowicie nudni i ciężko było mi przejąć się ich losem. Tak naprawdę najciekawszymi postaciami okazali się Eton i Basra, oni dwaj przynajmniej mieli jakąś tajemnicę i nie byli przedstawieni jako ktoś totalnie idealny. Jeszcze Arjan się jakoś łapał na ten wózek, ale on wydawał mi się bardzo mocno zepchnięty na boczny tor, miał do odegrania tylko jedną rolę. „Cień” poległ właśnie na postaciach i schematyczności, bo potencjał miał naprawdę niezły.
Ostatecznie fabuła też nie okazała się bardzo porywająca. Tak naprawdę spodobał mi się wszechświat, który został tu wykreowany. Wielki Upadek, te tajemnicze umiejętności wywoływane przez cień i relacje między królewskimi rodami ciągnęły mnie do tej książki. Przez cały czas miałam nadzieję, że autorzy popchną fabułę w tym kierunku. Tak naprawdę pierwsza połowa książki była potwornie przeciągniętą grą wstępną. Miała z dwa jasne punkty, ale naprawdę, te 250 stron, które głównie opierały się na pogaduchach podczas lotu na Luvos, nie było bardzo porywające. Miałam nadzieję, że chociaż potem coś się rozkręci, że zaczną się jakieś pokrętne intrygi na dworze królewskim i tajemnicze badania. Niewiele tego było, za to dostaliśmy kilka rozdziałów o przygotowaniu Qole na bal i samej imprezie. Zaraz potem szybka akcja i odkrycie większości kart.. No i tyle. Do tego rodzinka królewska też okazała się bardzo typowa i schematyczna, a do tego ta typowa, wredna laska, której zależy tylko na jednym. Miałam trochę skojarzeń z „Czerwoną królową”, ale tamta książka o wiele głębiej weszła właśnie w te dworskie intrygi i pozwoliła trochę się zagłębić w nadnaturalne zdolności bohaterów. W „Cieniu” wątek o mocy Qole został potraktowany naprawdę po macoszemu, wykazała się w sumie jedną umiejętnością, a przez większość książki przejawia się to głównie w tym, że oczy jej ciemnieją. Kurde no, szkoda, bo zdolności związane z cieniem wydawały się jednym z ciekawszych elementów tej książki.
Cień” to takie bardzo przeciętne sci-fi dla młodzieży. Nie trzeba się bać, że nie odnajdzie się w gatunku. Nie pojawiają się tu żadne kosmiczne zawiłości, nie ma naukowego bełkotu. Mogę uwierzyć, że jeżeli ktoś lubi romanse czy jest nieco młodszym czytelnikiem, będzie zadowolony po przeczytaniu „Cienia”. Ja spodziewałam się dużo więcej. Nie mogę powiedzieć, że to był głupi do bólu gniot. To bardzo schematyczny przeciętniak. Ujął mnie pomysłem na świat i ze względu na to czytanie mnie nie męczyło. Ciągle liczyłam, że autorzy zagłębią się w wątki powiązane z Wielkim upadkiem i cieniem, więc czytałam. Jednak to za mało, żeby mnie zadowolić. Mogłabym wyciągnąć kilka innych książek o tej tematyce, które o wiele chętniej bym poleciła, ale próbuję spojrzeć bardziej obiektywnie. Biorąc pod uwagę, że „Cień” totalnie łapie się w tematykę YA, a ja sama w wieku 14 lat leciałam na takie historie – dzieciaki, będziecie zadowolone. No i może przekonacie się do kosmicznych opowieści, one naprawdę nie są tak ciężkie, nie przyprawiają o ból głowy, a odległe galaktyki potrafią być zarąbiście piękne i magiczne!


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Uroboros!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz