Autor: Cassandra Clare, Sarah Rees Brennan, Maureen Johnson, Robin Wasserman
Wydawnictwo: MAG
Ilość stron: 654
Ocena: 10/10
Opis: Simon Lewis był człowiekiem i wampirem, a teraz staje się Nocnym Łowcą. Jednak wydarzenia „Miasta Niebiańskiego Ognia” odarły go ze wspomnień i Simon nie bardzo wie, kim jest. Wie, że przyjaźnił się z Clary i że przekonał skończoną boginię Isabelle Lightwood, żeby się z nim spotykała… ale nie ma pojęcia, w jaki sposób. Kiedy zatem Akademia Nocnych Łowców ponownie otwiera swoje podwoje, Simon rzuca się w nowy świat polowania na demony, zdecydowany odnaleźć siebie, odnowić dawne związki i stać się prawdziwym Nocnym Łowcą. Jednak wkrótce zdaje sobie sprawę, że w Akademii nic nie jest proste i oczywiste…
„Po prostu podejrzewam, że w szafie siedzi demoniczny opos.”
Myślicie, że liceum to szkoła przetrwania? A może studia? Uważacie, że wasz wuefista to wcielenia największego zła pragnące jedynie waszych wyplutych płuc? Na pewno macie szkolne łazienki za zapomniane nawet przez Lucyfera miejsce. Szkolna stołówka albo zawartość studenckiej lodówki to padół łez i pogardy? W takim razie zapraszamy do Akademii Nocnych Łowców, elitarnej szkoły dla przyszłych łowców demonów. Przekonacie się, że może być gorzej! I nigdy, przenigdy nie jedzcie Zupy.
Czekałam na tą zatęchłą dziurę od skończenia „Miasta Niebiańskiego Ognia”! Niech mnie Azazel użre i Razjel w łeb palnie! Tęskniłam za moim Dream Team z Nowego Jorku! Zapowiedzi tych opowiadań mnie dobijały, szczególnie „Zło, które kochamy” i „Dla nocy i ciemności”. No jak to, że Robert i Michael, a ja nie mam jak przeczytać?! Jakim prawem nie mogę od razu się dorwać to niebieskiej słodkości, którą Magnus i Alec adoptowali?! Tym bardziej byłam w niebo wzięta po pierwszej zapowiedzi. Uwielbiam czytać o Nocnych Łowcach, ale chyba na zawsze będę najwierniejsza postaciom z „Darów Anioła”, „Pani Noc” też była genialna, ale to już nie było to samo. Poza tym Clare znowu TO zrobiła! Nawet dziesięć razy! Nie było opowiadania, w którym nie zadźgałaby mnie emocjonalnie, śmiałam się, płakałam, wkurzałam. Świetnie wykorzystała potencjał do grania mi na emocjach.
Otrzymujemy podobną formułę do tej, zastosowanej w „Kronikach Bane'a” tylko tym razem na pierwszy plan wysunął się Simon – mój ukochany nerd, który teraz wpadł w bagno, chcąc zostać Nefilim. Nie ma to jak startować na pogromcę demonów, a wylądować w sypiącym się budynku, wypełnionym szlamem i szczurami. Wszystkie opowiadania są powiązane ze sobą właśnie postacią Simona i jego kolejnymi przeżyciami w Akademii, ale autorka świetnie wykorzystała tą linię do przedstawienia nam opowieści o przeróżnych postaciach na przestrzeni czasu, zaczynając od Herondale'ów starszych od mojego cudownego Willa, a kończąc na nowym pokoleniu Nocnych Łowców. Moimi faworytami są (oczywiście) opowiadania o: Kubie Rozpruwaczu, Robercie i Michaelu i, co najoczywistsze, Malecu i Niebieskiej Słodkości. Mimo dość oślizgłemu przedstawieniu pokochałam też samą Akademię. Clare naprawdę dobrze zrobiła przedstawiając ją jako najgorszy szkolny koszmar z równie okropnymi uczniami. Chyba bym się obraziła, gdyby nie pojawiło się chociaż kilku napuszonych dzieciaków Nefilim! Ostatnio mam nieprzyjemność spotykać się z opiniami pewnej, ehem, grupy, która twierdzi, że owa autorka jest okropna, bo przedstawia swój świat właśnie w taki sposób, bez wciskania wszędzie tolerancji i szacunku do wszystkiego. Nie tak to działa i dobrze, że ktoś tak pisze. Nocni Łowcy od początku byli przedstawiani jako swego rodzaju rasiści, z całą moją miłością do nich powiem, że w większości zawsze byli okropni! Nie uwierzyłabym, że to zmieniło się tak po prostu. Widać, jak się zmieniają, Simon uparcie stara się im coś wbić do głów. Rodzina Lightwoodów to piękny, chociaż bardzo zabawny przykład, jak zachodzą w kimś zmiany. Maryse i Robert wariujący na punkcie małego czarownika złapali mnie za serce, chociaż ciężko było nie płakać ze śmiechu. Starają się być lepsi dla swoich dzieci i to jest takie cudowne, a nie zmiana za pstryknięciem palców. Znajdą się też piękne nawiązania do najróżniejszych elementów serii, na przykład fragment, w którym Catarina i Magnus wspominają Ragnora i Raphaela. To ten element, który uwielbiam w książkach z uniwersum o Nocnych Łowcach – autorka w każdej książce wplata nawiązania, daje małe prezenty dla czytelników kochających szczegóły. Nawet, jeśli już czepiać się jej stylu, który akurat mi nie przeszkadza, bo jest lekki i przyjemny, to jest wiele elementów, którymi nadrabia.
„Opowieści z Akademii Nocnych Łowców” to kolejna książka, która utwierdziła mnie w miłości do Świata Cieni. Śmiałam się, płakałam, wkurzałam i łapałam to dziwne uczucie, które ciężko je określić, kiedy emocje się mieszają i jesteś w stanie wyrzucić z siebie jedynie jakiś nieskładny zbitek liter. Znowu wszystkie niebieskie zakładki zeszły na zaznaczanie fragmentów o Magnusie i Alecu. Stołówkowa Zupa została dla mnie znakiem rozpoznawczym Akademii. Pokochałam słodkiego szkota, kolejnego Herondale'a i wiele innych postaci. Wreszcie dostałam Michaela Waylanda, prawdziwego, uroczego niczym puchata kuleczka! Najcudowniejsze jednak były ilustracje. Wreszcie w polskim wydaniu pojawiły się przepiękne rysunki Cassandry Jean! Za to wybaczam wydawnictwu wszystkie literówki! Nie wiem, kto to załatwił, ale kocham człowieka! Mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na zapowiadaną trylogię o Magnusie i... To będzie na tyle.
"niebieskiej słodkości, którą Magnus i Alec adoptowali" - spoiler.
OdpowiedzUsuńNiestety czytałam tę ksiażkę i eh... Money, money, money. Clare poszła na kasę jak pałeczka w sztafecie. Uwielbiam Nocnych Łowców i rzucę się na każdy ochłap, który rzuci mi ta autorka, a niestety niewiele dobrego było w tych opowieściach :/ Mówię to z bólem serca. Nuda, rozwleczona akcja do potęgi entej i liczne dygresje po prostu mnie usypiały :/
Chyba trochę pochopnie uznałam, że skoro cały fandom od ok 2 lat wariuje na punkcie Maxa, to mogę na ten spoiler przymknąć oko.
UsuńMogę być nieobiektywna wobec Clare i dalej twierdzić, że nawet jak poleciała na kasę to wyszło to dobrze. Akcji rzeczywiście nie było wiele, ale spodobał mi się klimat i lubię czasami poczytać więcej o postaciach, a mniej powiązanego z fabułą. W "Darach Anioła" nie było takiej możliwości, więc cieszę się z opowiadań. Tylko też jestem postaciowym fetyszystą, kocham rozkładać je na czynniki pierwsze i czytać nawet takie niewiele wnoszące teksty, dlatego tutaj też nie ma szans na obiektywizm. Każdemu jego porno, nie?
Nie czytałam jeszcze żadnej książki Cassandry Claire, ale chyba niedługo wezmę się za "Miasto kości", bo ciekawi mnie czym się tak wszyscy ekscytują.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i ściskam :*
M.
martynapiorowieczne.blogspot.com
Ooo polecam, "Dary Anioła" uzależniają! A jak nie, to jeszcze można próbować "Diabelskie Maszyny", te akurat zabijają (żeby nie było, że nie ostrzegałam).
UsuńRównież pozdrawiam ♥