Ariana | Blogger | X X X X

środa, 26 lipca 2017

Kiedy najpierw wchodzi hype, a potem film - La La Land

Tytuł: La La Land
Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Damien Chazelle
Gatunek: Musical, Romans
Czas trwania: 126 minut
Produkcja: USA
Premiera w Polsce: 20 stycznia 2017r.
Premiera na świecie: 31 sierpnia 2016
Muzyka: Justin Hurwitz
Zdjęcia: Linus Sandgren
Studio: Black Label Media, Gilbert Films,                                       Mark Platt Productions
Dystrybucja: Monolith Films

Ocena: 5/10


Czy spotkaliście się kiedyś z pewnym zjawiskiem, które ja nazywam „przehypowaniem”? Chodzi tutaj o moment, w którym rozgłos i hype na daną rzecz rośnie do niebywałych rozmiarów jeszcze przed oficjalną premierą, kiedy tak naprawdę nikt jeszcze nie wie, jaka ta rzecz faktycznie jest. Właśnie z takim zjawiskiem według mnie spotkał się film Damien’a Chazelle’a pt. La La Land.

Nagle znikąd pojawił się wielki zachwyt tą produkcją, potem była premiera, następnie prawie wygrany Oscar. Pamiętam, z jakim zawodem spotkali się fani tego filmu, gdy jego obsada musiała obyć się jedynie z nominacją. Po tym wydarzeniu stwierdziłem, że obejrzę to „dzieło”, żeby dowiedzieć się, czy ten wielki hype jest rzeczywiście uzasadniony. No i cóż ja mogę rzec, żeby jednocześnie nie rzucać mięsem przed widownią i adekwatnie ocenić ten film. Efekt „przehypowania” (stety bądź niestety) poszedł w tym przypadku w bardzo złym kierunku, bo film okazał się totalną klapą.

Zacznę od tego co mnie, muzykocholika, zabolało najbardziej, czyli beznadziejna oprawa muzyczna. Niby musical, niby właśnie na ten aspekt powinien być położony największy nacisk, ale coś im tam po drodze upadło i już nie wstało. Justin Hurwitz odpowiedzialny za tą muzyczną katastrofę stworzył piosenki, które kompletnie nie zachowują się w pamięci. Po obejrzeniu tej produkcji nie miałem najmniejszej ochoty na przesłuchanie jeszcze raz całego soundtrack’u, co zazwyczaj ma miejsce w moim przypadku. Wyjątkiem może być tylko piosenka tytułowa, która jeszcze zostaje w głowie na jakiś czas ,ale to jest o wiele za mało w przypadku MUSICALU.

Następną katastrofą była fabuła filmu, aż na usta sam ciśnie się pewien znany cytat – „Boże czy Ty to widzisz”. Tak banalnej i sztampowej historii już dawno na większym ekranie nie widziałem. I tutaj od razu dodam małe sprostowanie, gdyż nie mam nic przeciwko prostym historiom, bądź takim które są opowiedziane w prosty sposób, ale w tym przypadku nie ma mowy ani o jednej, ani o drugiej sytuacji. Sięgnięto tutaj po najprostszą historię miłosną, tak błahą, że po 20-30 minutach oglądania byłem w stanie bez problemu przewidzieć całą resztę filmu. Żadnych plot twistów, niecodziennych rozwiązań, nic, ot na maxa bezpieczny film dla całej rodziny na niedzielne popołudnie. Miałem wrażenie, że podczas tworzenia tej produkcji sięgnięto gdzieś do zbioru scenariuszy z początków kinematografii, wyciągnięto z niej gotową opowieść miłosną, przerobiono to na musical i wrzucono rozpoznawalnych aktorów, żeby ludzie chwycili haczyk. Tylko po co? Jaki to miało sens?

Skoro już poruszyłem kwestię aktorów, to dokończę ten temat krótko. Strasznie zdziwił mnie sposób grania głównych aktorów (Emma Stone, Ryan Gosling), gdyż nie był on spójny. To było jak taki slalom pomiędzy normalną i naturalną grą aktorską, a podstawioną kłodą drewna dukającą swój tekst, jakby czytała książkę telefoniczną. Nie mam pojęcia, czym to było spowodowane, ale zostało to w pamięci. Więcej grzechów nie pamiętam.

No dobra, co by potem nie było, że potrafię tylko krytykować, to napiszę o jednej rzeczy, która mi się bardzo spodobała, a mianowicie ujęcia i ruchy kamery. Powiem tak, było na czym oko zawiesić. Bardzo ładne kadry, dobrze dobrana scenografia, spokojne ruchy kamery, wszystko to bardzo ładnie ze sobą współgrało i choć trochę podnosiło poziom tej produkcji. Szczególnie spodobała mi się pierwsza scena – piosenka na autostradzie, tak jak napisałem, było na czym zawiesić wzrok na te kilka minut.


Podsumowując, „La La Land” okazał się dla mnie największą kichą 2016 roku, zaczynając od strony dźwiękowej, poprzez koszmarną historię, a kończąc na wahanej grze aktorów. Kompletnie nie dziwi mnie fakt, że nie dostali za niego Oscara (powiem więcej, bardzo mnie to cieszy) i, szczerze mówiąc, nie polecam oglądania tego filmu nikomu chyba, że jest gotowy na zmarnowanie dokładnie 2 godzin i 6 minut (wg. Serwisu Filmweb) swojego cennego życia. Jak dla mnie, najlepszy przykład efektu „przehypowania” oraz przerostu rozgłosu nad samą treścią i formą. Jeden, wielki, patetyczny kocioł z neonem "musical" nad nim.

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Też bym chciał, żeby mi się wszystkie filmy, które oglądam, podobały :/

      Usuń