Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Damien Chazelle
Gatunek: Musical, Romans
Czas trwania: 126 minut
Produkcja: USA
Premiera w Polsce: 20 stycznia 2017r.
Premiera na świecie: 31 sierpnia 2016
Muzyka: Justin Hurwitz
Zdjęcia: Linus Sandgren
Studio: Black Label Media, Gilbert Films, Mark Platt Productions
Dystrybucja: Monolith Films
Ocena: 5/10
Czy spotkaliście się kiedyś z pewnym zjawiskiem, które ja
nazywam „przehypowaniem”? Chodzi tutaj o moment, w którym rozgłos i hype na
daną rzecz rośnie do niebywałych rozmiarów jeszcze przed oficjalną premierą,
kiedy tak naprawdę nikt jeszcze nie wie, jaka ta rzecz faktycznie jest. Właśnie
z takim zjawiskiem według mnie spotkał się film Damien’a Chazelle’a pt. La La
Land.
Nagle znikąd pojawił się wielki zachwyt tą produkcją, potem
była premiera, następnie prawie wygrany Oscar. Pamiętam, z jakim zawodem
spotkali się fani tego filmu, gdy jego obsada musiała obyć się jedynie z
nominacją. Po tym wydarzeniu stwierdziłem, że obejrzę to „dzieło”, żeby
dowiedzieć się, czy ten wielki hype jest rzeczywiście uzasadniony. No i cóż ja
mogę rzec, żeby jednocześnie nie rzucać mięsem przed widownią i adekwatnie
ocenić ten film. Efekt „przehypowania” (stety bądź niestety) poszedł w tym
przypadku w bardzo złym kierunku, bo film okazał się totalną klapą.
Zacznę od tego co mnie, muzykocholika, zabolało najbardziej,
czyli beznadziejna oprawa muzyczna. Niby musical, niby właśnie na ten aspekt
powinien być położony największy nacisk, ale coś im tam po drodze upadło i już
nie wstało. Justin Hurwitz odpowiedzialny za tą muzyczną katastrofę stworzył
piosenki, które kompletnie nie zachowują się w pamięci. Po obejrzeniu tej
produkcji nie miałem najmniejszej ochoty na przesłuchanie jeszcze raz całego
soundtrack’u, co zazwyczaj ma miejsce w moim przypadku. Wyjątkiem może być
tylko piosenka tytułowa, która jeszcze zostaje w głowie na jakiś czas ,ale to
jest o wiele za mało w przypadku MUSICALU.
Następną katastrofą była fabuła filmu, aż na usta sam ciśnie
się pewien znany cytat – „Boże czy Ty to widzisz”. Tak banalnej i sztampowej
historii już dawno na większym ekranie nie widziałem. I tutaj od razu dodam
małe sprostowanie, gdyż nie mam nic przeciwko prostym historiom, bądź takim
które są opowiedziane w prosty sposób, ale w tym przypadku nie ma mowy ani o
jednej, ani o drugiej sytuacji. Sięgnięto tutaj po najprostszą historię
miłosną, tak błahą, że po 20-30 minutach oglądania byłem w stanie bez problemu
przewidzieć całą resztę filmu. Żadnych plot twistów, niecodziennych rozwiązań,
nic, ot na maxa bezpieczny film dla całej rodziny na niedzielne popołudnie.
Miałem wrażenie, że podczas tworzenia tej produkcji sięgnięto gdzieś do zbioru
scenariuszy z początków kinematografii, wyciągnięto z niej gotową opowieść
miłosną, przerobiono to na musical i wrzucono rozpoznawalnych aktorów, żeby
ludzie chwycili haczyk. Tylko po co? Jaki to miało sens?
Skoro już poruszyłem kwestię aktorów, to dokończę ten temat
krótko. Strasznie zdziwił mnie sposób grania głównych aktorów (Emma Stone, Ryan
Gosling), gdyż nie był on spójny. To było jak taki slalom pomiędzy normalną i
naturalną grą aktorską, a podstawioną kłodą drewna dukającą swój tekst, jakby
czytała książkę telefoniczną. Nie mam pojęcia, czym to było spowodowane, ale
zostało to w pamięci. Więcej grzechów nie pamiętam.
No dobra, co by potem nie było, że potrafię tylko krytykować,
to napiszę o jednej rzeczy, która mi się bardzo spodobała, a mianowicie ujęcia
i ruchy kamery. Powiem tak, było na czym oko zawiesić. Bardzo ładne kadry,
dobrze dobrana scenografia, spokojne ruchy kamery, wszystko to bardzo ładnie ze
sobą współgrało i choć trochę podnosiło poziom tej produkcji. Szczególnie
spodobała mi się pierwsza scena – piosenka na autostradzie, tak jak napisałem,
było na czym zawiesić wzrok na te kilka minut.
Podsumowując, „La La Land” okazał się dla mnie największą
kichą 2016 roku, zaczynając od strony dźwiękowej, poprzez koszmarną historię, a
kończąc na wahanej grze aktorów. Kompletnie nie dziwi mnie fakt, że nie dostali
za niego Oscara (powiem więcej, bardzo mnie to cieszy) i, szczerze mówiąc, nie
polecam oglądania tego filmu nikomu chyba, że jest gotowy na zmarnowanie
dokładnie 2 godzin i 6 minut (wg. Serwisu Filmweb) swojego cennego życia. Jak
dla mnie, najlepszy przykład efektu „przehypowania” oraz przerostu rozgłosu nad
samą treścią i formą. Jeden, wielki, patetyczny kocioł z neonem "musical" nad nim.
Szkoda, że ci się nie podobało :<
OdpowiedzUsuńTeż bym chciał, żeby mi się wszystkie filmy, które oglądam, podobały :/
Usuń