Reżyseria: Christopher Nolan
Scenariusz: Christopher Nolan
Gatunek: Dramat, wojenny
Czas trwania: 106 minut
Produkcja: Francja, Holandia, USA, Wielka Brytania
Premiera w Polsce: 21 lipca 2017
Premiera na świecie: 13 lipca 2017
Muzyka: Hans Zimmer
Zdjęcia: Hoyte van Hoytema
Studio: Warner Bros., Syncopy, StudioCanal, Cine+, Canal+
Dystrybucja: Warner Bros. Entertainment
Ocena: 7,5/10
„War. War never changes.” Cytat pochodzący z serii gier
„Fallout”, a tak idealnie opisujący realia tych strasznych wydarzeń. Nasze
pokolenie nie zaznało wojny i tego, co za sobą niesie, lecz nasza historia
poznała ją bardzo dobrze i to 2 razy. Mówiąc „nasza” mam na myśli historię
całej ludzkości, bo musimy pamiętać, że w obronie wolności nie walczono tylko w
Polsce, ale także w innych krajach. Za ten sam cel umierali żołnierze różnych
narodowości. W dzisiejszych czasach może to się wydać nierealne, oderwane od
rzeczywistości, dlatego powstają filmy oraz książki o tej tematyce. Pozwalają
nam zobaczyć choć niewielką część emocji związanych z tymi strasznymi czasami.
Najnowsza produkcja Christophera Nolana „Dunkierka” (bądź
„Dunkirk” w wersji angielskiej, którą to bardziej preferuję) zabiera nas w
realia II Wojny Światowej. Rok 1940, francuskie miasteczko o tytułowej nazwie,
400 000 żołnierzy brytyjskich jak i francuskich należących do korpusu
ekspedycyjnego okrążonych przez nieprzyjaciół, a jedyną drogą ucieczki są
nieliczne statki. Właśnie w taki świat zostaje wrzucony widz. Bardzo brutalnie
i surowo, bez większych wstępów i powolnego rozkręcania fabuły.
A jeśli już zacząłem od fabuły… Do ok. 2/3 filmu czułem się
jak dziecko we mgle. Brak mocno zarysowanego głównego bohatera, chaotycznie
oraz bardzo surowo prowadzona narracja, są to czynniki, które na początku
wprowadzały spory zamęt w mojej głowie. Nie potrafiłem się kompletnie skupić na
danych wydarzeniach, tak jakbym chciał jednocześnie spojrzeć się w prawo i w
lewo. Lecz właśnie taki zabieg idealnie wprowadzał widza w emocje i nastrój
panujący w filmie. Czułem się jakbym był jednym z tych żołnierzy czujących
nadchodzącą śmierć, zagubienie i przede wszystkim strach. Bez zbędnych
„rozjaśniaczy” czy koloryzowania, bez bohaterskich czynów, czysta,
najprymitywniejsza wola przetrwania. Z wielką chęcią napisałbym więcej o fabule
oraz narracji, ale zepsułbym tym samym efekt zaskoczenia osobom, które jeszcze
tego filmu nie oglądały, także przejdę teraz do ścieżki dźwiękowej.
Tutaj nawet nie ma nad czym się rozwodzić, za muzykę
odpowiedzialny jest mistrz w swoim fachu czyli Hans Zimmer, klasa sama w sobie.
Muzyka jest nastrajająca, różnorodna, nie patetyczna ani sztucznie napompowana,
idealnie oddaje grozę w scenach grozy, napięcie w scenach pełnych napięcia oraz
radość w zwycięskich scenach. Jedno co mi wpadło w ucho dopiero w połowie filmu
(czego później wyjątkowo pilnowałem) to niecodzienne rozwiązanie w kwestii
podprogowego narzucenia umysłowi oglądającego odczuwania ciągłego napięcia i
uciekającego czasu. Jak tego dokonał? W każdy (bądź w prawie każdy) utwór
wplótł dźwięk tykającego zegarka. Niby nic, ale po zauważeniu tego i świadomym
odbieraniu tego zabiegu, dochodzi się do wniosku, że to rzeczywiście działa. Daje
to złudzenie uciekającego czasu, co spowodowane jest świadomością nadchodzącego
zagrożenia. To w połączeniu z narracją daje niecodzienny efekt.
Jeśli chodzi o ujęcia i prace kamery to nie będę się tutaj
zbytnio rozgadywał. Kto zna Nolan’a, ten wie, czego się spodziewać. Całkiem
statyczne ujęcia, bez chaosu i niepotrzebnych ruchów kamery. Sprana
kolorystyka, zabawa cieniem. Odpowiednie rozwiązania w odpowiednim miejscu. Ani
nic nadzwyczajnego, ani też nic złego.
Przejdźmy teraz do
kwestii aktorów. Sprawa wygląda tak, że nikt się tam zbytnio w pamięci nie
zachowuje. Jest to też kwestia wspomnianej wcześniej narracji i, szczerze
mówiąc, ciężko mi jest ocenić czy to jest dobre, czy złe. Lobby filmowe
przyzwyczaiło nas już do pewnego standardu, w którym mamy mocno zaznaczonego
bohatera idącego przez jasną i widoczną fabułę. Tutaj tego nie ma. Skaczemy od
jednej postaci do drugiej, tak naprawdę nie wiedząc, na kim w końcu skupi się
fabuła. Jest to bardzo ciekawe rozwiązanie, które daje wiele do myślenia i
bezsprzecznie jest pewnym powiewem świeżości w kinie mainstream’owym.
I jakby to teraz zwięźle podsumować? „Dunkierka” jest
przykładem filmu, którego głównym rdzeniem jest mocny i surowy sposób narracji.
Dopiero do tego aspektu podoczepiane są kwestie dźwiękowe, wizualne oraz
aktorskie, których rolą jest potęgowanie efektu narracji. Chaos i brak
orientacji w filmie idealnie odwzorowuje chociaż w kilku procentach emocje,
jakie panowały podczas II Wojny Światowej, pokazuje, że to nie jest kolorowe
miejsce pełne bohaterów lecz szare, wyprane z kolorów miejsce pełne strachu i
woli przetrwania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz