„Ludziom się wydaje, że życie dzieci jest beztroskie, ale to nieprawda. Jesteśmy mniejsi, więc nasze zmartwienia są większe.”
Tytuł: Kredziarz
Autor: C. J. Tudor
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ilość stron: 384
Ocena: 7/10 (ale nie znam się na tym gatunku.
Opis: W mrocznych zakamarkach ludzkiego umysłu kryją się najbardziej fascynujące koszmary i tajemnice.
Rok 1986. Eddie i jego przyjaciele dorastają w sennym angielskim miasteczku. Spędzają czas, jeżdżąc na rowerach i szukając wrażeń. Porozumiewają się kodem: rysowanymi kredą ludzikami. Pewnego dnia jeden tajemniczy znak prowadzi ich do ludzkich zwłok. Od tej chwili wszystko zmienia się w ich życiu.
Trzydzieści lat później Eddie i jego przyjaciele dostają listy z wiadomością napisaną tajemniczym kodem z dawnych lat. Uważają, że to żart do momentu, gdy jeden z nich nie ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Do Eddiego dociera, że jedyną drogą do ocalenia siebie przed podobnym losem jest próba zrozumienia, co tak naprawdę stało się przed laty.
Rok 1986. Eddie i jego przyjaciele dorastają w sennym angielskim miasteczku. Spędzają czas, jeżdżąc na rowerach i szukając wrażeń. Porozumiewają się kodem: rysowanymi kredą ludzikami. Pewnego dnia jeden tajemniczy znak prowadzi ich do ludzkich zwłok. Od tej chwili wszystko zmienia się w ich życiu.
Trzydzieści lat później Eddie i jego przyjaciele dostają listy z wiadomością napisaną tajemniczym kodem z dawnych lat. Uważają, że to żart do momentu, gdy jeden z nich nie ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Do Eddiego dociera, że jedyną drogą do ocalenia siebie przed podobnym losem jest próba zrozumienia, co tak naprawdę stało się przed laty.
„W religii to częsta prawidłowość: morduj, gwałć, masakruj, a jak okażesz skruchę, wszystko będzie ci wybaczone.”
Robi się dziwnie. Wypełzłam ze swojej bezpiecznej, fantastycznej
piwnicy. No przeczytałam coś, co fantastyką nie jest. Nie było w
tym nic, co mnie przekonuje do zostawienia na chwilę dziwnych
magicznych tworów. W sumie nigdy nie planowałam przeczytać żadnego
thrillera, nie mój typ i tyle. No ale zaproponowano mi egzemplarz
przedpremierowy „Kredziarza” (w sumie za zdjęcie na Instagrama)
i tak jakoś stwierdziłam, że raz mogę spróbować. Raz, bo w
mojej piwnicy mi całkiem wygodnie. Poza tym po raz pierwszy
wydawnictwo chciało mi coś przysłać! Święto lasu! Teraz już
mogę bezkarnie rzucać garami jak Madzia Gessler?
Nie chcę oszukiwać, na tym gatunku znam się mniej więcej w tym
samym stopniu, co na skakaniu poczwórnego Axla (no chociaż biedacko
skaczę trójkę, więc może na Axlu znam się minimalnie lepiej). Z
tego wynika pewna komplikacja: recenzja pewnie będzie krótsza.
Dobra, powiem tak: jako nieuleczalny fantasta, jeśli muszę
przeczytać coś innego bardzo cierpię. No wiecie, takie to wszystko
zwyczajne, żadnych dzikich magicznych systemów, absurdalnych
stworów. Na czym tu oko zawiesić? Przy „Kredziarzu” nie chciało
mi się umrzeć, więc trzeba to brać za wyjątkowo dobry znak.
Autorce udawało się skupiać moją uwagę na jakichś innych
elementach. Cwana bestia, ustawiła książkę tak, że nie chciało
się jej odkładać. Główny wątek był na tyle tajemniczy i
interesujący, że nie dało się przestać czytać. Pewnie też
przez to skończyłam książkę w kilka dni. Nie powiedziałabym, że
jakoś specjalnie wzbudziło to we mnie jakiś dreszczyk emocji czy
jakoś specjalnie zmroziło. Wydaje mi się, że to są dwa jakieś
ważniejsze elementy tego gatunku, a tu nic... Może porównam to
tak: te elementy też przewijają się w fantastyce i wychodzą
różnie, ale w kilku moich ulubionych książkach autorzy tak
pogrywają, że aż się człowiek trzęsie. Chyba wiedziałam, jak
powinnam się czuć. Tylko też może to być wina „Nibynocy”,
którą niedawno czytałam. Jay Kristoff jednak trochę podniósł
mój próg wytrzymałości na różne wstrętne, nienormalne i
przerażające rzeczy. Szybka matematyka: pół winy na mnie, że
jestem trochę skrzywiona. W sumie są szanse, że coś wam drgnie
podczas czytania, jestem świadoma, że część akcji była dość
nieprzyjemna. Końcówka jest trochę jak z jakiegoś starego
horroru: kilka postaci, morderca, ostry przedmiot i las.
Klimatycznie.
Bardzo mi się spodobała wielowątkowość „Kredziarza”, gdzie w
większości te wątki są ze sobą powiązane, ale każdy dostaje
swoje pięć minut i jest przemyślany. Mimo, że niektóre fragmenty
wydają się zbędne, większość tekstu się ze sobą łączy, coś
wynika z czegoś, wątki poboczne zbiegają się, prowadzą do
czegoś. Lubię takie przemyślane akcje. Poza tym autorka porusza kilka problematycznych kwestii, a przy tym nie pomija ich konsekwencji.
Sporo dzieje się w okresie dzieciństwa głównego bohatera i można
uznać, że konflikty dorosłych czy ich problemy nie wpływają
bardzo znacząco na dzieci, a jest zupełnie na odwrót. Taka
spójność jest zdecydowanie na plus. To też bardzo wciąga,
chociaż początkowo wydawało mi się, że coś jest wspomniane
jedynie jako ciekawostka, okazuje się, że większość tych rzeczy
została później wykorzystana do odpowiedniego rozegrania intrygi
albo relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami. W dodatku autorka
dobrze ukrywa to, co chce ujawnić później, a przy tym nie
komplikuje, więc można powoli składać wszystkie wskazówki w
całość. Są też fałszywe tropy, żeby nikt nie wiedział, kto
jest prawdziwym mordercą. Na koniec najbardziej zaskoczyła mnie
kwestia głowy zamordowanej dziewczyny. Może okazało się to dość
dziwne i w sumie nie miało jakiegoś większego znaczenia, jak już
się wyjaśniło, ale było to cwane zagranie.
Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o postaciach. Dziwne, no ale tutaj
nawet nie ma zbyt wiele do mówienia. Każdy ma swoją rolę do
odegrania i tyle. Relacje między wszystkimi były interesujące,
tutaj tworzyły się dość zawiłe połączenia. Prawie wszyscy
mieli jakieś tajemnice, które albo wyskakiwały nagle i mieszały w
głowie, albo sprawiały, że bardziej chciało się czytać, żeby je
poznać i wyjaśnić.
Klimat na pewno odegrał swoją rolę. Trochę nie rozumiem, czemu
niektórym kojarzy się ze „Stranger Things”, to zupełnie co
innego. (Przy okazji polecam serial.) Produkcja Netflixa to zupełnie
inna bajka i nie twierdzę przy tym, że „Kredziarz” jakoś
traci. Nie, po prostu to nie to samo i jeśli chcecie go przeczytać
tylko ze względu na takie porównania, pewnie się zawiedziecie. Z
drugiej strony czuje się te późne lata '80. No może nawet
późniejsze, bo kilka rzeczy kojarzę ze swojego dzieciństwa, a
sprowadzili mnie do tego strasznego świata niecałe 21 lat temu.
Bardziej podobały mi się rozdziały z 1986 właśnie przez ten
klimat, rozdziały z 2016 były jakieś szare, pewnie przez wiek Eda.
W dodatku jakoś lepiej mi się czytało z playlistą z pierwszych
„Strażników Galaktyki”, mimo że większość kawałków jest z
lat '70, ale jakoś mi się skomponowało. Polecam spróbować.
Mimo wszystko czegoś mi brakowało. Może czegoś nie załapałam,
ale w sumie nie wiadomo, kto był odpowiedzialny za znaki kredą,
tego autorka jakoś jasno nie wyjaśniła. Jak już pisałam,
niektóre fragmenty wydają się zbędne. Nie było tego jakoś
wiele, ale czasem chciałam pominąć kilka stron. Momentami autorka
przynudzała. Nie wszystko zostało wyjaśnione, a postać Kredziarza
nie była w pełni wykorzystana. Czuję się trochę, jakbym czegoś
zapomniała z domu, ale nie do końca wiedziała, o co chodzi.
Nie wiem, jak to podsumować, bo z jednej strony nie było źle, a
nawet zaskakująco dobrze. Sądziłam, że będę się męczyć
podczas czytania, a okazało się, że w jakieś trzy dni było po
wszystkim. Nie miałam poczucia, że nie chce mi się tego ciągnąć,
wręcz chciałam brnąć dalej w historię. Autorce udało się
zdobyć moją uwagę, żebym w międzyczasie nie ganiała za demonami
czy innymi postrzelonymi czarownikami. Na koniec mnie zaskoczyła i
okazało się, że większość tekstu ma sens. Nie zmroziło mi
krwi, jak obiecywała okładka, więc chyba też nie do końca wyszło było trochę braków. Jednak nie powiedziałabym, że „Kredziarz”
mi się nie podobał. No i bardzo zaskoczyło mnie to, że w tekście
nie ma literówek, a był to dopiero egzemplarz promocyjny, więc da
się bez wpadek! Chociaż jakoś nie przekonałam się do samego
gatunku, zostanę na swoim terenie, dobrze mi na nim. Tyle z mojej
przygody z thrillerami.
Również najczęściej sięgam po fantastykę, ale często wychodzę ze swojej strefy komfortu i czytam inne gatunki , dlatego "Kredziarz" zainteresował mnie od samego początku. Przymknę oko na zbędne fragmenty, chociaż szkoda jednak, że nie wszystko zostało do końca wyjaśnione. Mimo wszystko kusi główny wątek, który jest tajemniczy i wciąga w powieść, a do tego ten klimat jak z horrorów...♡ Przeczytam i przekonam się, co w trawie piszczy .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ♡♡
A ja siedzę w piwnicy i syczę, jak ktoś uchyli drzwi. Dobrze mi z fantastyką i jakoś nie chce mi się patrzeć na inne gatunki (z małymi wyjątkami). Nie wiem czy to był klimat z horrorów, bardziej klimat lat '80, ale spróbować zawsze można. :D
UsuńCzyli nie tylko mnie wciągnęła :D
OdpowiedzUsuńO, właśnie to zaczynam! :)
OdpowiedzUsuńOstatnio skończyłam czytać, ale mimo że mi się całkiem podobało, jakoś nie mogę się zebrać, by u siebie coś napisać o tej książce. :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że czuć klimat takich "amerykańskich lat '80", u nas raczej wczesnych '90. Ale czy tylko dla mnie to wszystko było takie przewidywalne? Pod tym jednym względem troszkę się zawiodłam. :c