„Sunaj, Sunaj, czarnooki, pieśń zanuci, porwie duszę”
Seria: Światy Verity
Tytuł: Okrutna Pieśń
Autor: Victoria Schwab
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Ilość stron:453
Ocena: 7/10
Opis: Kate Harker i August Flynn są następcami przywódców podzielonego miasta – miasta, gdzie z przemocy zaczęły rodzić się prawdziwe potwory. Kate chciałaby dorównywać bezwzględnością ojcu, który pozwala potworom wałęsać się po ulicach, a ludziom każe płacić za ochronę. August chciałby być człowiekiem, mieć dobre serce i odgrywać większą rolę w obronie niewinnych przed potworami – niestety sam jest jednym z nich. Może ukraść duszę, wygrywając pieśń na swoich skrzypcach. Jednak Kate odkrywa jego tajemnicę…
„Monstra, monstra, małe, duże...”
O
Victorii Schwab już trochę było: „Odcienie Magii”, czyli jak
skutecznie mnie zabić (kilka razy). Ciężko, żebym nie wyczekiwała
jej kolejnych książek, żebym nie miała pewnych oczekiwań, żebym
się nie nakręcała na każdą informację o planach wydawniczych
tej autorki... No wiadomo, jak to jest. Tylko, że strasznie bałam
się tej książki i z oczekiwaniami musiałam połączyć takie
ciche uspokajanie się, żeby nie wyobrażać sobie cudów na kiju.
Zrozumcie, po Maas i jej spektakularnej porażce z „Dworami”, co
do których miałam wielkie nadzieje (naiwna ja), kolejne głośne
książki, kolejnej młodej autorki, która już raz zniszczyła mnie
emocjonalnie... Widzę tu pewien schemat. Nie chciałam wiele,
chociaż moje nadzieje i tak trochę namąciły. „Okrutna Pieśń”
nie jest zła, nie jest porażką, ale też nie jest czymś tak
dobrym, jak „Odcienie Magii” - to taki przeciętniaczek, ale
przyjemny, oryginalny i dobrze napisany. Trochę nie zgadzają mi się
daty wydań. Szybciej bym powiedziała, że pierwsza część
„Światów Verity” jest debiutem Victorii Schwab, a to
„Mroczniejszy odcień magii” powstał po dopracowaniu warsztatu,
a tu zonk, to Kell, Lila i Rhy pierwsi ujrzeli światło dzienne, a
potem pojawili się Kate i August. Dziwne to.
Koncept!
Bo to mi się najbardziej podoba! Potwór kradnący dusze za pomocą
muzyki, w dodatku August gra na skrzypcach – jak w książce są
skrzypce, działa to tak samo, jak jest kot (on też się pojawia),
po prostu będzie dobrze. Pomysł na potwory zrodzone z grzechów
wydaje się dość świeży, jeszcze o czymś takim nie czytałam.
Spodziewałam się takich typowych potworów/demonów, a tutaj
przybierają one formę ludzką (mniej lub bardziej zdeformowaną). Ich gatunek, zachowanie, sposób, w jaki stwarzają
niebezpieczeństwo, jest zależny od popełnionego przestępstwa. Jak
Corsaje i Malchaje są zwyczajnie potworne, ich umysły są
wypaczone, żyją, żeby mordować, tak Sunaje wydają mi się
zwyczajnie tragiczne, no bo weź tu bądź potworem, z pełną
świadomością, zdolnością odczuwania i przeżywania tak, jak
ludzie i zostań zesłany na ten świat, żeby kraść dusze. Tak
2/10 bym powiedziała. Pewnie dlatego ich lubię, dostarczają mi
trochę cierpienia, a jestem typem czytelnika, który żywi się
dramami i cierpieniem. No i mamy też teren pewnego znanego nam
państwa, którego nazwy nie zdradzę, zmieniony, podzielony. W ogóle
co się tam wydarzyło i czemu? Nie wiadomo, ale odnoszę wrażenie,
że akcja z Prawdziwości to dopiero początek ogólnej rozpierduchy.
Mamy miasto podzielone między dwóch przywódców, z których jeden
wydaje się być najgorszym potworem, a drugi przygarnął trzy
potwory. Panowie raczej się nie lubią i w ogóle sytuacja jest
nieciekawa, więc pokrętnych intryg też nie zabraknie. Mają też
potomstwo, swoich następców, które odstawia niezłą manianę.
(Kolejny powód, żeby mieć koty zamiast dzieci. Wspomnicie moje
słowa!) No ciekawe, czemu coś poszło nie tak? Serio, nie wiem.
Przecież tak dobrze im szło, zero zagrożenia, zero problemów. Kto
by się przejmował?
Dość
szybko się to czyta, jak już znalazłam czas, to większość
książki przeleciała mi dosłownie w kilka godzin. Po części to
zasługa fabuły, bo jak na początku musi się rozkręcić, to potem
autorka mąci, wrzuca szybszy bieg i ogólnie stosuje zabieg
„przykleić nieszczęśnika do książki”. Dzieją się rzeczy
dziwne, więc chce się wyjaśnień, główny wątek coraz mocniej
się rozkręca, coraz więcej postaci knuje i kombinuje, pojawia się
głodny potwór, trochę wspomnień wyjaśniających niektóre
sytuacje – po prostu chce się czytać. Tylko, że... Koncepcja
jest bardzo oryginalna i ciekawa, za to już sama fabuła wydaje się
znajoma, takie nic odkrywczego, nic wstrząsającego, ale przyjemnie
się czyta. No, jedna rzecz mogła być wstrząsająca, ale okazało
się, że ojciec Kate nie był aż tak popieprzony i nie podzielał
gustu Belli Swan. (Edward jednak był mniej obrzydzający.) W sumie
na koniec jest kolejne zaskoczenie, bo to knucie okazuje się o wiele
bardziej zawiłe, ale to sam koniec. Większość książki jest po
prostu typowa, zbyt znajoma, żeby się tym jakkolwiek zachwycić.
Czyta się szybko i przyjemnie, bo nie męczy, ale równocześnie ma
się takie „no ok, niech będzie”. Victoria Schwab dostaje złotą
gwiazdkę i order dzielnego pisarza, za olanie wątku romantycznego –
chwała i chałwa jej za to!
Bardzo
polubiłam postacie, a jak nie budziły we mnie ciepłych uczuć, to
przynajmniej spodobała mi się ich kreacja. August i Kate są
zwyczajnie dobrze skonstruowani i nie występuje tu takie typowe w
młodzieżówkach „a będę wredną, silną, niezależną suczą,
bo tak, ale zacznę mieć ludzkie odruchy, jak przyjdzie co do
czego”. Ich charaktery są w pełni uzasadnione, a autorka dba o
to, żebyśmy ich zrozumieli. Bardziej polubiłam Augusta, ale on ma
skrzypce i przygarnął kota, dostał fory, poza tym wytwarza
przyjemne pokłady cierpienia i jego narracja zawiera trochę
nawiązań do muzyki i astronomii. Kate za to wznieciła pożar i
jest uparta jak osioł, ale ze swoich powodów, a przy okazji jest
typem kombinatorki – da się lubić. Poza tym ma ciekawe backstory,
a to tygryski też lubią. Pozostałe postacie też nie raziły
jakimiś nielogicznymi zachowaniami, ciężko mieć do nich jakieś
zastrzeżenia.
No
i muszę przejść do marudzenia. Autorka spisała się dobrze, choć
książka nie była jakaś super świetna, wolę „Odcienie Magii”
i pewnie tak już pozostanie, jednak kontynuację „Okrutnej Pieśni”
też chętnie przeczytam, tylko... Wydawnictwo! To moja pierwsza
książka Czwartej Strony i muszę powiedzieć, że dawno nie
widziałam tyle błędów w tekście, a nie dostałam egzemplarza do
recenzji, tylko kupiłam książkę w Empiku. No i literówki jeszcze
bym zniosła, bardziej znane mi wydawnictwa też potrafią ich sporo
nastrzelać, tylko to jest najmniejszy problem. Dziwne zmiany narracji z trzeciej osoby na pierwszą i w jednym albo dwóch miejscach zmiany czasu. Do tego błędy w dialogach, kiedy te już
się kończą i kolejne zdanie to myśli bohaterów, a są one
zapisane w dialogu, jakby nie przestawali mówić. No i czasem to
myśli Augusta, kiedy ostatnia odzywała się Kate. Takie rzeczy
strasznie przeszkadzają w czytaniu, dezorientują i irytują. Poza tym czasem nazwa miasta jest przetłumaczona, czasem nie, a nazwa serii jest trochę dziwna. Jak "Monsters of Verity" zmieniło się w "Światy Verity"? Tym bardziej, że Verita to miasto.
Mam nadzieję, że to jednorazowa wpadka w redakcji i korekcie, bo jak w drugiej części pojawią się podobne cuda, to nie będzie dobry znak. Samo wydanie mi się podoba, podział między częściami, oprawa graficzna i dość wytrzymała okładka. Chociaż też chcę w końcu napisać coś, co zawsze mnie irytuje: polecajki na okładkach! Jak widzę ileś nazw recenzentów, youtuberów, porównania do innych znanych książek, to mnie coś trafia. Nie cierpię tego. Nie wszystkie grzechy są tutaj popełnione, no ok, ale to zawsze wkurza tak samo. Piszę to w recenzji, więc może ktoś to nazwie strzałem w stopę, ale no... Nie obchodzi mnie, ile znanych recenzentów to poleci i co o tym powie, a wręcz czasami potrafi mnie zniechęcić (alergia na booktube, widzę znajomą nazwę, przypominam sobie całą irytację, jaką filmiki danego twórcy we mnie wywołały). Krótki fragment recenzji? Co on właściwie da? Bo naprawdę uważam, że te dwa/trzy zdania wyrwane z całego tekstu nie są ani trochę pomocne, to nawet nie jest cała opinia. No i uważam, że jak już patrzy się na recenzje danej pozycji, to raczej nie na jedną, bo każdy zwraca uwagę na inne aspekty, ktoś się zachwyci i w ogóle nie wspomni o błędach, a ktoś wymieni ich całą masę. Czasem nawet kilkanaście recenzji może nic nie mówić – wskażcie mi choć kilka krytycznych recenzji „Dworów” poza moją i tekstami autorki Niebieskich Iskier. Nie podaję tego przykładu, żeby pokazać, że ta seria jest zła (no jest, ale nie o to teraz chodzi), ale dlatego, że wszyscy wręcz na siłę to polecają, krytyka czasem jest zupełnie pomijana, a potem znajduje się kilka osób, które przyzna, że czytali przez polecenia i żałują. No, to tak przy okazji, chociaż może kiedyś do tego wrócę. Po prostu nie lubię takich polecajek i zaraz po otwarciu książki jakoś mnie to zabolało.
Mam nadzieję, że to jednorazowa wpadka w redakcji i korekcie, bo jak w drugiej części pojawią się podobne cuda, to nie będzie dobry znak. Samo wydanie mi się podoba, podział między częściami, oprawa graficzna i dość wytrzymała okładka. Chociaż też chcę w końcu napisać coś, co zawsze mnie irytuje: polecajki na okładkach! Jak widzę ileś nazw recenzentów, youtuberów, porównania do innych znanych książek, to mnie coś trafia. Nie cierpię tego. Nie wszystkie grzechy są tutaj popełnione, no ok, ale to zawsze wkurza tak samo. Piszę to w recenzji, więc może ktoś to nazwie strzałem w stopę, ale no... Nie obchodzi mnie, ile znanych recenzentów to poleci i co o tym powie, a wręcz czasami potrafi mnie zniechęcić (alergia na booktube, widzę znajomą nazwę, przypominam sobie całą irytację, jaką filmiki danego twórcy we mnie wywołały). Krótki fragment recenzji? Co on właściwie da? Bo naprawdę uważam, że te dwa/trzy zdania wyrwane z całego tekstu nie są ani trochę pomocne, to nawet nie jest cała opinia. No i uważam, że jak już patrzy się na recenzje danej pozycji, to raczej nie na jedną, bo każdy zwraca uwagę na inne aspekty, ktoś się zachwyci i w ogóle nie wspomni o błędach, a ktoś wymieni ich całą masę. Czasem nawet kilkanaście recenzji może nic nie mówić – wskażcie mi choć kilka krytycznych recenzji „Dworów” poza moją i tekstami autorki Niebieskich Iskier. Nie podaję tego przykładu, żeby pokazać, że ta seria jest zła (no jest, ale nie o to teraz chodzi), ale dlatego, że wszyscy wręcz na siłę to polecają, krytyka czasem jest zupełnie pomijana, a potem znajduje się kilka osób, które przyzna, że czytali przez polecenia i żałują. No, to tak przy okazji, chociaż może kiedyś do tego wrócę. Po prostu nie lubię takich polecajek i zaraz po otwarciu książki jakoś mnie to zabolało.
Tak
już kończąc, bo widzę zgubny koniec drugiej strony, to „Okrutna
Pieśń” jest w miarę... Ok? No jak chcecie odpocząć przy czymś
lżejszym, ale nie nudnym i rozwlekłym, to będzie dobra. Chce się
to czytać dalej, nie jest jakaś głupia, nie wrzucę jej w
kategorię „odmóżdżacz”, bo nim nie jest. To przeciętne,
młodzieżowe urban fantasy, które da się polubić. Potrafi
zaskoczyć i namieszać, ale bez fajerwerków i prób doprowadzenia
czytelnika do skraju załamania nerwowego. Uznam to akt łaski ze
strony autorki, bo jest zdolna do o wiele gorszych czynów, za które
ją kocham i nienawidzę równocześnie. Polecam tę panią, nie
zawaliła! Drugą serię też polecam, niżej nawet podlinkuję swoje
pitolenie (i po poprzednim akapicie mam nadzieję, że nie zdacie się
tylko na mnie). No i tyle ode mnie. Niedługo zobaczycie tu coś
podejrzanego.
Mam wielką ochotę na tę książkę. Pomysł wydaje mi się bardzo oryginalny, a z twórczością autorki jeszcze się nie spotkałam, więc myślę, że ta pozycja bardziej przypadnie mi do gustu, skoro nie znam zachwalanych wszech i wobec "Odcienii magii".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło ♡
Przypadać do gustu przypada i to bardzo! Od strony technicznej jest słabiej niż w "Odcieniach Magii" (które też polecam, ale może jako drugie, dodatkowe profity: krótsze oczekiwanie na ostatni tom). W ogóle Victorii Schwab warto spróbować. ♥
UsuńCzytałam, ale nie zachwyciła mnie, prawdę mówiąc, momentami wręcz znudziła i chociaż koncept teoretycznie był interesujący, cały czas miałam wrażenie, że gdzieś już to czytałam. Również Kate i August nie wzbudzili we mnie absolutnie żadnych emocji... Jakoś ciężko mi ocenić tę książkę, bo jak dla mnie była zwyczajnie żadna :D
OdpowiedzUsuńŚwietne recenzje, tak nawiasem mówiąc! Rzetelne i długie, wreszcie ktoś, kto nie pisze ich o długości paragonu z pralni :)
Całuję!
Dla mnie ta książka była, ale bez szału, tak po prostu była i dalej sobie jest. Taki średniak. Nie przypominam sobie, żebym już czytała coś podobnego, tylko mój stos nieprzeczytanych książek grozi zawaleniem, więc prawdopodobnie jeszcze nie spotkałam takiego konceptu. Sama przy recenzji kombinowałam, no i "Odcienie Magii" zdecydowanie wygrywają. :)
UsuńDziękuję! Tak szczerze, głupio by mi było napisać kilka zdań na krzyż, poza tym muszę gdzieś się zachwycać, marudzić i ględzić, bo jeszcze zacznę gadać sama do siebie.