„Rex Corvus, parate Regis Corvi.
Król Kruków, zróbcie drogę dla Króla Kruków”
Seria: Kruczy Cykl
Tytuł: Wiedźma z lustra
Autor: Maggie Stiefvater
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 413
Ocena: 10/10
Opis: Blue Sargent dorasta w domu pełnym kobiet, z których każda jest jasnowidzką, medium lub wróżką. Nie bardzo umie odnaleźć się w towarzystwie przeciętnych nastolatków. Jednak jej przyjaciele – uczniowie elitarnej męskiej szkoły Aglionby – z pewnością nie są przeciętni: Noah Czerny – duch zamordowanego przed laty chłopaka; Ronan Lynch, który potrafi wyjmować przedmioty ze swoich snów; Adam Parrish – zamknięty w sobie, obdarzony magicznymi zdolnościami. I wreszcie Gansey – lider całej grupy, który budzi w niej uczucia, o jakie by się nie podejrzewała…
Ich celem jest znalezienie legendarnego walijskiego króla Glendowera. Są bliżej niż kiedykolwiek dotąd. Ale nie tylko oni go szukają…
Wokół przyjaciół zaciska się pajęcza sieć intryg, gróźb i kłamstw. W dodatku pod ziemią znika matka Blue, Maura. A w jaskiniach czai się jeszcze ktoś. Ktoś, kogo nie wolno obudzić pod żadnym pozorem…
Ich celem jest znalezienie legendarnego walijskiego króla Glendowera. Są bliżej niż kiedykolwiek dotąd. Ale nie tylko oni go szukają…
Wokół przyjaciół zaciska się pajęcza sieć intryg, gróźb i kłamstw. W dodatku pod ziemią znika matka Blue, Maura. A w jaskiniach czai się jeszcze ktoś. Ktoś, kogo nie wolno obudzić pod żadnym pozorem…
„Królowe i królowie
Królowie i królowe
Niebieska lilia, niebieska lilia
Korony i ptaki
Miecze i istoty
Niebieska lilia, niebieska lilia”
Moja
przygoda z Kruczymi Chłopcami zaczęła się już kilka lat temu.
Wiecie, te czasy, kiedy jeszcze nikt nie kojarzył Gansey'a czy
Ronana, na polskim bookstagramie nie było prawie żadnych zdjęć
tych książek. Zakochałam się w nich, byli piękni, magiczni,
dumni, pogubieni... Byli nowymi Huncwotami, a czego nie myślałabym
o Potterze – Huncwoci na zawsze zostaną moimi ukochanymi kluchami. Do tego Blue, która tak ładnie wykluczała wątek romantyczny. Maggie miała świeży pomysł, wyszła z
mitologią, o której jeszcze nie słyszałam, delikatnie zabawiała
się magią. Zakochałam się, a potem jakoś tak wyszło, że nigdy
nie wyrabiałam się z kupieniem pozostałych dwóch tomów i tak
docieramy do roku 2018, kiedy wreszcie mam całość i wracam do
Cabeswater. Tęskniłam, moje kluchy!
To
zaskakujące, ale po tak długiej przerwie nie miałam najmniejszego
problemu wślizgnąć się w środek tej historii. Okazało się, że
pamiętałam więcej, niż podejrzewałam, a i tak nie potrzebowałam
jakoś wiele informacji. Po prostu wiedziałam, gdzie historia
stanęła, znałam najważniejsze wydarzenia i leciałam dalej.
Maggie ma to do siebie, że nie rozwleka się zbyt mocno nad rzeczami
zbędnymi. Czuć, że ta seria ma jakiś określony plan, który
skrupulatnie się wypełnia, wszystko się łączy, nie robi się z
tego „Moda na sukces”. Za to wyjątkowo lubię kruczy cykl. Ta
seria ma taki wyjątkowy klimat, wszystko toczy się dość
spokojnie, czujemy ten sielski klimat małego miasteczka, sennego
lasu, fabuła rozwija się szybko, ale przy tym jest dość łaskawa.
Mamy czas przetworzyć wszystko, połączyć wątki, zatrzymać się na chwilę, żeby popodziwiać krajobrazy czy przez moment pozachwycać
się pięknymi relacjami głównych bohaterów. Dla mnie to taki
odpoczynek dla mózgu. Kocham książki gnające na złamanie karku,
walące zwrotami akcji z każdej strony, ale nie można tak cały
czas. Sięgnięcie po przygody Gansey'a i jego paczki to świetny
sposób na zrelaksowanie się po jakiejś wyjątkowo zakręconej
książce.
„Wiedźma
z lustra” nie ustępuje poprzednim tomom, już na początku
przypomniałam sobie, za co kocham kruczy cykl. Fabularnie niewiele
się zmienia, chłopcy i Blue nadal poszukują Glendowera, a przy tym
pakują się w dziwne tarapaty, bawią się starożytną magią,
przeżywają własne dramaty, prowadzą pogawędki z magicznym lasem.
Chyba nie ma tu wielkiej filozofii, prawda? Fabuła polega na
odkrywaniu i rozwiązywaniu kolejnych tajemnic, zagadek, zdobywaniu
coraz to nowych informacji na temat Króla Kruków. Jeśli
czytaliście poprzednie dwa tomy, dobrze wiecie, jak to wygląda, a
dużo więcej nie mogę napisać, bo zaspoileruję. Pojawia się
coraz więcej magii, pięknych i przerażających zjawisk, a nasi
bohaterowie są coraz bliżej ich upragnionego celu. Chyba wszyscy
chcemy wreszcie poznać tajemniczego króla, dotrzeć do jego
przebudzenia i zobaczyć, jak to się zakończy. Jeśli to czytacie,
pewnie daliście wciągnąć się w poszukiwania.
Nie da
się tu pominąć najpiękniejszych elementów tej serii, a są nią
bohaterowie. Autorka jest doskonale świadoma tego, jak postrzega się
relacje głównych bohaterów i wyciska z nich wszystko, co się da.
Gansey, Ronan, Adam, Noah i Blue są ze sobą tak ciasno splątani,
tak emocjonalnie połączeni, że czytelnika coś ściska od środka,
kiedy tylko pojawiają się w liczbie większej niż jedno. Nie!
Wystarczy, że któreś myśli o innych! Maggie sama świetnie to
określa: oni wszyscy po prostu się kochają. Nie każde tak samo,
ale widać to ich wzajemne zauroczenie, zaufanie, momentami napięcia
wynikające z tego, że każdemu zwyczajnie zależy na innych.
Wreszcie widać, jak te wszystkie relacje dojrzewają. Chociażby
Adam, który w drugim tomie zrobił się irytującym dupkiem, do
którego nie docierało zupełnie nic poza jego punktem widzenia. On
wreszcie zaczyna się starać. Scena na sklepowym parkingu, jak z
Ronanem wydurniają się w wózku z zakupami była cudowna. Poza tym
dotarło do niego, że reszta chce mu zwyczajnie, po przyjacielsku
pomóc. Ronan jest po prostu moim ulubieńcem i perfidnie kojarzy mi
się z pewnym psim czarodziejem. Chyba jego historia jest najbardziej
poplątana, tajemnicza i bolesna, w dodatku czekam aż wreszcie się
z czymś zdradzi. Jeszcze nie tym razem, ale czekam. Gansey i Blue
też im nie ustępują, już pomijając te splątane relacje
wszystkich ze wszystkimi. Wiemy do czego ta dwójka dąży, chociaż
nie wiadomo jak to będzie, bo... No bo, pamiętamy, kogo Blue
widziała na początku pierwszego tomu. Jednak mimo to czujemy, że
oni dążą do romansu, ale nie jest to natarczywe, pozostają w tle,
sami starają się jakoś to ograniczać, chociaż plączą jeszcze
bardziej. Rany, z nic
h wszystkich powstaje jakiś wielki supeł. Jednak są przy tym piękni, zbyt zapatrzeni w resztę, żeby zachowywać się jak egoistyczne buce (Ronan ma po prostu charakterek) i tworzą dzikie pułapki emocjonalne. Poza nimi, magią i poszukiwaniami Glendowera niczego więcej nie potrzeba. Chociaż Maggie dba, żeby nie wpadać w monotematyczność i stara się jeszcze ubarwić tą zabawę.
h wszystkich powstaje jakiś wielki supeł. Jednak są przy tym piękni, zbyt zapatrzeni w resztę, żeby zachowywać się jak egoistyczne buce (Ronan ma po prostu charakterek) i tworzą dzikie pułapki emocjonalne. Poza nimi, magią i poszukiwaniami Glendowera niczego więcej nie potrzeba. Chociaż Maggie dba, żeby nie wpadać w monotematyczność i stara się jeszcze ubarwić tą zabawę.
„Wiedźma
z lustra” jest jeszcze bardziej magiczna, zawiła, mroczna i
naładowana emocjonalnie. To świetna kontynuacja, jeśli mogę tak
to nazwać. Tu następne tomy są kolejnymi fragmentami jednej,
wielkiej układanki. Końcówka jak zawsze wyrywa z tej leśnej
sielanki, podbija poziom adrenaliny, dodaje więcej mroku i sprawia,
że chce się jak najszybciej dorwać kontynuację. Kruczy cykl jest
trochę jak dobre wino. No jakoś tak, wino im starsze, tym lepsze,
tutaj im dalej w historię, tym lepiej. Jakoś tak to miało być,
wiecie o co mi chodzi! Polecam całą serię, a jeśli zastanawiacie
się nad czytaniem kontynuacji, nie macie co zwlekać!
„I raz, i plask, i dwa, i plask...”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz