„Jak myślisz, ile razy możesz zginąć, zanim naprawdę oszalejesz?”
Seria: Czarny Mag
Tytuł: Pierwszy Rok
Autor: Rachel E. Carter
Wydawnictwo: Uroboros
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 364
Ocena: 7/10
Opis: Rudowłosa piętnastolatka Ryiah (zwana Ry) i jej brat bliźniak Alexander mają jedno marzenie: zostać magami. Realizacja tego celu się przybliża, gdy zostają przyjęci do Akademii Magii. Okazuje się jednak, że kandydatów na adeptów jest wielu, zaś rodzeństwo wyróżnia się na tle rówieśników niskim pochodzeniem, brakami w wiedzy i niedostatkiem siły fizycznej. Wywodzący się z arystokratycznego rodu książę Darren i jego przyjaciółka Priscilla szczególnie dają odczuć rodzeństwu, gdzie jest ich miejsce. Ry odstaje od grupy tak wyraźnie, że padają nawet sugestie, iż powinna zrezygnować. Dziewczyna jednak się nie poddaje, potajemnie przesiaduje w bibliotece, ćwiczy walkę wręcz z córką rycerza Ellą. Nieoczekiwanie z pomocą Ry przychodzi jej dotychczasowy wróg, Darren. Chłopak zaczyna okazywać jej swoją sympatię. Czy to podstęp? Czy Ry uda się zdać egzaminy i kontynuować naukę w wymarzonej szkole? Opowieść o Ryiah i Alexie, młodych adeptach Akademii Magii, to pierwsza część trzytomowej sagi Czarny Mag.
„Ludzie, którzy mówią ci to, co chcesz usłyszeć są najbardziej niebezpiecznymi wrogami.”
Ostatnio mam taki czas, że wszystko mnie ściąga w stronę
fanficków. Wszystko przez Ahsokę. Teraz jakimś dziwnym trafem
wpadła mi w ręce książka, która przypomniała mi te złote
czasy. I to od dobrej strony! Skusiłam się na „Pierwszy rok”
chyba ze względu na totalną głupotę. Brat głównej bohaterki
nazywa się Alexander. Koniec. To był mój powód. Reszta zabrzmiała
dla mnie jak taka typowa młodzieżowa fantastyka i stwierdziłam:
dobra, Lucy, weź, zobacz. Nie powiem, żebym podjęła złą
decyzję.
Ryiah pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny, jednak ma wielkie
ambicje. Pragnie zostać magiem bojowym. Po tym jak jej brat bliźniak
odkrywa, że posiada magię, wspólnie wybierają się do Akademii.
Ry jeszcze nie potrafi wydobyć z siebie mocy, ale wierzy, że ma
potencjał, by przetrwać próbny rok. Jednak szaty maga są tylko dla
najlepszych, a ona niczym się nie wyróżnia na tle setki innych
uczniów. Nauka w Akademii wydaje się ponad ludzkie siły, a
mistrzowie zrobią wszystko, żeby odesłać jak najwięcej
nowicjuszy do domu.
Szczerze przyznam, że ta książka dobrze mi zrobiła. Jest dość
jednowątkowa, autorka skupia się głównie na przedstawieniu
pierwszego roku Ry w Akademii. Nie ma tu wielu intryg, końców
świata czy wojen wiszących nad królestwem. No i jest książę.
Chociaż tak naprawdę wszystkie wydarzenia wpisują się w taką
szkolną rzeczywistość. Jednak ta konkretna placówka jest
wymagająca na wszystkich poziomach, od zadań domowych po ćwiczenia
fizyczne i magiczne. Ja przy „Czarnym magu” po prostu
odpoczywałam i dobrze się bawiłam. Tylko tu pojawia się pewna
kwestia...
To fanfic. Nie w takim konkretnym znaczeniu, po prostu ta książka
prezentuje styl, który pojawia się w dobrej twórczości
fanowskiej. Jest jak te wszystkie opowiadania z Pottera, które czyta
się po prostu dla rozrywki. No i nie da się ukryć, że podczas
czytania cały czas w mojej głowie bzyczał taki cichy głos.
Podpowiadał mi, że to musiało się urodzić na Draco i Ginny
połączonej z Hermioną. Nie mam pojęcia, jak naprawdę było, ale
to się czuje. Różnica polega na tym, że Darren nie jest taką
konkretną kalką Malfoy'a, działa to bardziej na zasadzie pewnych
podobieństw. Muszę też autorce oddać, że nie jest to tak
nachalne. „Pierwszy rok” nie daje tu zbyt wiele romansu – i
dobrze. Na takim poziomie, na jakim to jest, ciężko by było coś tu
zawalić. Jestem wielką przeciwniczką tych wszystkich romansideł z
Dracze i nie zdzierżyłabym, gdyby coś takiego wybijało się na
pierwszy plan. W efekcie po prostu wędrujemy z główną bohaterką
przez kolejne miesiące w Akademii, a gdzieś z boku kręci się
Darren. Wiadomo, o co chodzi, ale pani Carter jakimś sprytnym
sposobem przedstawia to tak, że czytelnik nawet chce trochę więcej.
Schematyczne, fanfickowate, ale na swój sposób dobre. Tak się
prezentuje „Pierwszy rok”.
Ciężko tu mówić o jakiejś wybitności. Nie ma wielkich zwrotów
akcji, cała książka jest dość przewidywalna i napisana dość
przeciętnie. Tylko też mam wrażenie, że autorka się z tym nie
kryje, a po prostu przedstawia swoją historię najlepiej jak umie.
Nie ma bezsensownego bełkotania, dłużących się opisów czy
dialogów, grafomańskich scen między Ry a Darrenem. Carter nie chce
nam tu przedstawić najsłuszniejszego, najpiękniejszego romansu w
dziejach, niczego nie próbuje nam wmawiać. To jest jej zaleta.
Kilka razy powinęła jej się noga. Podczas egzaminów ta przydługa
rozmowa Ry i Darrena była po prostu głupia. Kto, idąc na egzamin
decydujący o jego marzeniach, zatrzymuje się, żeby pogadać z innym
uczniem? Ona mogła to załatwić później. Nie da się też ukryć,
że postacie są bardzo schematyczne, a sama Ryiah to taka Mary Sue.
Ale tutaj też coś mi każe powiedzieć, że nie było to aż tak
złe. Jednak były momenty, w których nasza bohaterka dostawała po
tyłku, na wszystko musiała sobie zapracować, a jak już jej się
udawało albo jak była przedstawiana pozytywnie nie było w tym
przesady. Bo jasne, można było zrobić z niej maga wszech czasów,
dać jej wypasioną moc i tylko wrzucić w odpowiednim momencie, jak
cały świat uświadamia sobie, że jest najlepsza. Ale autorka tego
nie zrobiła! Na koniec ma się to poczucie, że dobra, to musiało
się tak skończyć, ale nie było to zrobione po łebkach, żeby
tylko pokazać czyjąś zajebistość. Ma się świadomość, że
jednak Ryiah musiała się na to napracować i nadal nie jest kimś
wybitnym.
Przyznaję, że trochę dałam się złapać w pułapkę. Darren. No
książę, jak książę. Taki niby rozpieszczony dzieciak, który ma
wielkie ego i jeszcze większą grupę adoratorek, a do tego jeszcze
utalentowany. Oczywiście, kilka razy pokaże lepszą twarz i wcale
nie jest taki zły, jak sądzą pozostali bohaterowie. Tylko że
książę ma pewien urok i jestem dość ciekawa jego relacji
rodzinnych. Mam nadzieję, że to zostanie pociągnięte w kolejnych
tomach. Poza tym bardzo potrzebowałam czegoś, przy czym po prostu
będę czytać bez większego wysilania mózgu. W ogólnej ocenie
„Pierwszy rok” jest średni, ale też chcę zaznaczyć, że
świetnie sprawdzi się do odpoczynku. Jest wiele genialnych książek,
jasne, ale czasami to przytłacza i w tym momencie można wyciągnąć
takiego „Czarnego Maga” i na chwilę odpocząć. Przy okazji nie
będziecie mieli rozbuchanego romansu, wychwalanych pod niebiosa
głównych bohaterek i nietrzymającej się kupy fabuły. Odnoszę
wrażenie, że większość „guilty pleasure” właśnie tak
wygląda, a nie o to w tym chodzi. Jeżeli macie dość tego typu
„fantasy” romansideł, ale też chcecie coś naprawdę lekkiego,
„Pierwszy rok” będzie wręcz idealny. Czyta się go wyjątkowo
szybko i nie ma się poczucia, że mózg ucieka ci uszami. Na dodatek
nawet chce się sięgnąć po kontynuację.
Na zakończenie: chwała Uroborosowi za zmianę okładki!
Przepraszam, ale ta zagraniczna jest tragiczna! Przy tej polskiej
grafik odwalił kawał dobrej roboty. W dodatku wersja recenzencka
zyskała ozdobę w postaci nazwiska recenzenta na okładce. Naprawdę
wyjątkowo miło mi się zrobiło, jak po otworzeniu paczki
zobaczyłam, że ja tam jestem.
PS Jak już zaczęłam od Alexa – no był i w sumie miło czasem
było go zobaczyć, ale ja tak po prostu poleciałam na imię.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.

Uwielbiam fanficki, na początku zrezygnowałam z czytania tej książki, ale teraz mnie przekonałaś :D Coś dla mnie, tym bardziej, że teraz muszę się odstresować i przeczytać coś luźniejszego :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam zaczytanie
Gaba
Pewnie też bym zrezygnowała gdyby nie oferta wydawnictwa. Skoro tak, to Czarny Mag świetnie ci się sprawdzi! :D
Usuń