„Dzisiaj bogów już nie było, jedynie dzieci chodzące w bieliźnie martwych rodziców, a z kielichów żłopano tu tylko deszczówkę.”
Seria: Strange The Dreamer
Tytuł: Marzyciel
Autor: Laini Taylor
Wydawnictwo: SQN
Wydawnictwo: SQN
Ilość stron: 511
Ocena: 8/10
Opis: To marzenie wybiera marzyciela, a nie odwrotnie.
Lazlo Strange od zawsze marzył, aby poznać tajemnice zaginionego miasta Szloch. Jako sierota, a potem skromny bibliotekarz, nawet nie przypuszczał, że ma szansę na odbycie kosztownej wyprawy przez pustynię Elmuthaleth do miejsca, gdzie mieszkają mityczni wojownicy. Dopóki sami nie przekroczyli bramy Wielkiej Biblioteki i nie zaproponowali wyprawy… komuś innemu. Tu liczy się czas i każda podjęta decyzja. Przed Strange’em pojawią się wybory, których nie sposób dokonać, żal, którego nie da się wyleczyć, oraz magia tak prawdziwa, jakby istniała naprawdę.
Lazlo Strange od zawsze marzył, aby poznać tajemnice zaginionego miasta Szloch. Jako sierota, a potem skromny bibliotekarz, nawet nie przypuszczał, że ma szansę na odbycie kosztownej wyprawy przez pustynię Elmuthaleth do miejsca, gdzie mieszkają mityczni wojownicy. Dopóki sami nie przekroczyli bramy Wielkiej Biblioteki i nie zaproponowali wyprawy… komuś innemu. Tu liczy się czas i każda podjęta decyzja. Przed Strange’em pojawią się wybory, których nie sposób dokonać, żal, którego nie da się wyleczyć, oraz magia tak prawdziwa, jakby istniała naprawdę.
„Bo czymże innym jest człowiek, jak nie kompletem złożonym z wycinków pamięci i skrawków doświadczeń, zestawem określonych komponentów, które można nieograniczenie układać w rozmaite wzory.”
Muszę przyznać, że byłam dość
sceptycznie nastawiona do „Marzyciela”. Po tym, jak cały
bookstagram rzucił się na tę książkę i zaczął się na nią
gigantyczny hype, gdy chyba miesiącami trwał tak nieustany zachwyt, stwierdziłam, że… E, no to ja pewnie srogo się zawiodę.
No kurde, w większości przypadków tak jest, że jak coś jest tak
wychwalane, zanim zdążę to przeczytać, to stwierdzam, że było
to najwyżej przeciętne. W sumie dlatego też nie zaglądam zbyt
często na te duże konta na Insta – mam po prostu wrażenie, że
będą wychwalać wszystko, co popularne. No ale dobra,
„Marzycielowi” musiałam dać szansę. Chciałam go przeczytać
zanim w ogóle pojawiły się głosy o polskim wydaniu. Autorkę już
znam z „Córki dymu i kości” (w sumie mogłabym kiedyś
dokończyć tę serię) i pamiętam, że gimnazjalnej mnie bardzo
się spodobała ta seria. Nie warto ufać czternastoletniej Lucy, uwielbiałam „Zmierzch”, One Direction muzycznym
objawieniem i uważałam crossover Pottera z „Wojnami Klonów” za
pomysł wręcz genialny. Dlatego też do „Marzyciela” podeszłam
z dystansem, ale nie potrafiłam mu odmówić. Niech przemówi za
mnie to, że jak już byłam zbyt zmęczona, żeby czytać,
próbowałam znaleźć spoilery (i po raz pierwszy nie udało się).
Przyznaję, że naszedł mnie
bardzo szalony pomysł, żeby przeczytać „Marzyciela” w ciągu
maksymalnie czterech dni. Zobaczyłam ilość stron, jak bardzo
zadrukowane są i stwierdziłam, że chyba na łeb upadłam.
Potem spojrzałam w sesyjny kalendarz, porównałam z terminami
warsztatów łyżwiarskich i dodałam, że przed tym wykluczeniem mnie z życia, chciałabym jeszcze przeczytać „Książęcy Gambit”. W
dodatku w weekend miałam mały dramat i prawie nic nie przeczytałam.
I stał się cud, bo przeżarłam się przez „Marzyciela” w ciągu
jakichś trzech dni. Tak w pewnym momencie odkryłam, ile już za mną
i stwierdziłam, że chyba działa jakaś magia. Tę książkę czyta
się tak dobrze, że po postu nie zauważa się upływu czasu!
Tytułowy marzyciel, Lazlo
Strange to sierota, bez przeszłości i własnego nazwiska. W
dzieciństwie usłyszał od mnicha historię pewnego miasta, o którym
już dawno zapomniano. Od tego czasu jego marzeniem stało się
właśnie Niewidoczne Miasto zwane też Szlochem. Poszczęściło mu
się na tle, że został bibliotekarzem, a nie mnichem. Przez całe
swoje życie poszukiwał dowodów na istnienie Szlochu, aż pewnego
dnia marzenie się spełniło. Jednak nie tak, jak Lazlo by chciał.
Nad Niewidocznym Miastem wisi pewien problem, a sami jego mieszkańcy
nadal pamiętają koszmar, jaki dotknął zarówno ich, jak i starsze
pokolenia.
Na początku muszę pomarudzić,
bo ehhhhh… Potwornie ciężko odnaleźć się w tym świecie. Nie
ma żadnej mapki, żadnego objaśnienia co gdzie się znajduje,
żadnego zarysu jak ten świat wygląda i jak się ukształtował. Na
początku dosłownie wisi się w próżni, w której znajdują się
po prostu miejsca akcji. Autorka niewiele tłumaczy i może nie
utrudnia to czytana, ale to takie nieprzyjemne uczucie zagubienia.
Trochę jakby wyszło się na wykład z wyższej matematyki, będąc
studentem filologii angielskiej. No nic nie wiesz i czujesz się
kompletnie nie na miejscu. Później też nie odkrywa się nic
nowego, jedyne naprawdę dobrze znane mi miejsca z „Marzyciela”
to Szloch i Cytadela. Ja akurat nie miałam problemu z wkręceniem
się, chociaż irytował mnie ten stan rzeczy, ale komuś innemu może
to sprawiać problem. Poza tym, autorka wykreowała naprawdę
magiczne miasto, które po prostu przyciąga swoim klimatem, Cytadela
też wydaje się czymś wyciągniętym ze snu. Chociaż tak naprawdę
cała książka ma po prostu klimat, który świetnie odpowiada
tytułowi książki. Czułam się trochę tak, jakbym czytała jakąś
baśń, chociaż język był już niebaśniowy. Właśnie to sprawia,
że tak łatwo czyta się „Marzyciela”, jest trochę jak sen.
Dzięki temu tekst jest bardzo lekki, chociaż sama historia już
taka nie jest. Pełno tu sprzecznych emocji i dramatów. Autorka
przedstawia dwie strony problemu i obie naprawdę dobrze rozumiem, przez co miałam ciągle poczucie, że wszystkim współczuję – no
ale hola hola, ci zrobili to, a tamci tamto. Po cichu liczyłam na
jakieś magiczne zrozumienie, podanie sobie rąk i temu podobne
sprawy, ale miałam świadomość, że jest to niemożliwe.
Fabularnie jest dość…
Dziwnie? To znaczy „Marzyciel” ma bardziej odkryć przed
czytelnikiem, co jest czym i jak działa, a nie zapewniać wielkie
zwroty akcji. Niektórzy coś tam sobie knują, inni mają swoje
dramaty, Lazlo i Sarai muszą się poznać i tak to się kręci.
Mogłabym powiedzieć, że głównym wątkiem jest przesunięcie
Cytadeli znad miasta, co też odnosi się do zamieszkujących ją
boskich pomiotów. Jednak ten wątek też robi za tło, na którym
mamy prześledzić, co spotkało Szloch i jego mieszkańców, odkryć
jakie znaczenie dla tej historii ma Lazlo, poznać problemy Sarai…
Tak więc w sumie ciężko mi jakoś ocenić sam rys fabularny, bo na
nim poznajemy tylko historie, ale przez to „Marzyciel” jest
naprawdę dobry! Akcja pewnie zacznie się dopiero w „Muzie
koszmarów”, chociaż mam też przeczucie, że może to być
kolejna książka napisana w ten sposób i po prostu jakoś to się
splecie w odpowiednie zakończenie. Tak czy tak, będzie
interesująco.
Postacie są tutaj siłą
napędową. Lazlo jest dość wyjątkowym bohaterem, bo nie robi nic
specjalnego, tak naprawdę przez większość czasu jego wyczynem
było głównie wyjście przed szereg w odpowiednim momencie. Poza
tym „marzyciel” mówi o nim dosłownie wszystko, on po prostu
żyje swoimi snami, a to usposobienie sprawia, że tak wiele osób go
uwielbia. Też poczułam jego urok, chociaż nie dołączę do fanek.
Był po prostu sympatycznym towarzyszem podczas czytania. Sarai
oceniam na tym samym poziomie. Chyba trochę bardziej przeżywałam
jej historię, bo spotkało ją więcej niesprawiedliwości,
a ja lubię czasem potupać girą, że coś tam jest tak bardzo nie
fair. Oboje okazali się być jak tacy dobrzy znajomi, z którymi
czasem wychodzi się na piwo (jeżeli nie jesteście +18 wstawcie tam
sobie „soczek” ♥). Miło się z nimi spędza czas, poznaje
różne historie, ale nie są to osoby, bez których ciężko jest
egzystować. Do Sarai też poczułam trochę więcej sympatii przez
to, jak potrafiła się postawić Minyi. A ta mała to mnie tak
przeokropnie irytowała, że o panie Zeusie… To znaczy, autorka ją
tak przedstawiła, chociaż było też kilka fragmentów
usprawiedliwiających ten jej despotycznych, nienawistny charakterek.
No ale nadal, Minya to postać stworzona po to, żeby wszystko inne
poszło w diabły i się zepsuło. Z pozostałych postaci, moją
uwagę zwrócił Eril-Fane. Na początku był po prostu tym
legendarnym kolesiem, który uratował wszystkich, więc po prostu
posłuchajmy, jaki jest super, a przy okazji nie jest dupkiem. Jednak
odkąd akcja przeniosła się do Szlochu, ta postać zaczęła się
komplikować, a jego przeszłość zaczęła mnie przeokropnie
interesować. Tutaj autorka wykazała się umiejętnością pisania
złożonych postaci i przedstawiania tego w tekście bez psucia
logiki. No był jeszcze Złoty Chrześniak, chociaż jego traktowałam
bardziej jako taką ciekawostkę. Na początku trochę namieszał, a
potem pojawiał się bardziej w roli jakiegoś dodatku czy kopnięcia
Lazla do zrobienia czegoś. No i był dupkiem, więc momentami
działał mi na nerwy, chociaż wywołuje na mojej gębie delikatny
uśmiech. To chyba sentyment do alchemii się u mnie uaktywnia.
Laini Taylor wykreowała w
„Marzycielu” naprawdę magiczną historię z cudami, łamiącymi
serce historiami i o wyjątkowym klimacie, jak wyciągniętym ze snu.
Tylko że mam podobny problem, jak z „Szóstką Wron”. Wiem, że
było to naprawdę dobre, ale nie trafia to w ten dzwoneczek, który
uruchomi mój wewnętrzny zachwyt. Nie potrafię określić, czego tu
brakuje, a może po prostu ten atakujący ze wszystkich stron zachwyt
uodpornił mnie i nie pozwala mi samej się zachwycić. Może
powinnam się usunąć z Instagrama (nie, traciłabym za dużo okazji
do robienia z siebie debila). Nie wiem, ale nie każda książka musi
być genialna, zachwycająca i tak dalej. „Marzyciel” nie jest
przeciętny. Usadowił się na takim miejscu na skali, że mogę go z
czystym sercem polecić fanom fantastyki, którzy lubią trochę
bardziej marzycielski klimat, ale nie powiem, że koniecznie musicie
przeczytać tę książkę. Na pewno uśmiechnę się, jak zobaczę
ją na jakimś zdjęciu i po tym zakończeniu chcę przeczytać „Muzę
koszmarów” (chociaż przyznaję, nawet nie zachciało mi się
płakać), jednak też nie będę do tego wracać i co chwila czegoś
rozpamiętywać. Rozpamiętuję głównie książki najgorsze (bo
jestem upierdliwa) i te najlepsze (bo dramy, postacie, cudowne
światy, „a co by było gdyby?”, bla, bla, bla…).
Mała uwaga: Recenzje będą pojawiać się niechronologicznie. Jestem leniwą kluchą, miałam sesję, warsztaty łyżwiarskie, zaliczyłam szpital i muszę teraz nadrabiać książki, które dostałam do recenzji. Spoiler: „Marzyciel” idzie na pierwszy front, bo aktualnie nadrabiam „Muzę koszmarów”. A w ogóle, jeżeli planowaliście kupić drugi tom, to wydawnictwo SQN ma w ofercie przecudowny box: http://idz.do/zamow-muze61 – jest też droższa opcja z „Marzycielem”, więc możecie zaszaleć. Smacznego!
Mała uwaga: Recenzje będą pojawiać się niechronologicznie. Jestem leniwą kluchą, miałam sesję, warsztaty łyżwiarskie, zaliczyłam szpital i muszę teraz nadrabiać książki, które dostałam do recenzji. Spoiler: „Marzyciel” idzie na pierwszy front, bo aktualnie nadrabiam „Muzę koszmarów”. A w ogóle, jeżeli planowaliście kupić drugi tom, to wydawnictwo SQN ma w ofercie przecudowny box: http://idz.do/zamow-muze61 – jest też droższa opcja z „Marzycielem”, więc możecie zaszaleć. Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz